czwartek, 30 maja 2013

3. Małe błyszczące z zielonym breloczkiem

      Gdy Justyna wyszła z łazienki, kończyłam rozmowę przez telefon.
    - Ja już jestem gotowa, teraz twoja kolej- powiedziała. – Schodzę na dół. Muszę przywitać się z dziewczynami.
    - Właśnie, dziewczyny. Też się jeszcze z nimi nie przywitałam. Szybko wezmę prysznic i do was dołączę – odpowiedziałam.
    Szczerze powiedziawszy, nawet o nich zapomniałam. Tak naprawdę nie miałam z nimi dobrego kontaktu. Rzadko kiedy się widzimy. Przez to nie znałam ich zbyt dobrze. Nie należę do osób otwartych i przebojowych. Nie potrafię tak po prostu podejść do kogoś, kogo prawie nie znam i rozmawiać o byle czym. Dlatego niektórzy pewnie mają mnie za „mruka”. Przyzwyczaiłam się do tego, bo przecież się nie zmienię. Tylko, że dziewczyny myślą, że bierze się to z mojego poczucia wyższości. Z resztą, one mają konflikty nawet między sobą, w które nie mam zamiaru ingerować, ani nawet próbować zrozumieć.  Dobrze, że mnie to bezpośrednio nie dotyczy. A co do mojej osoby, niech sobie myślą co chcą.
    Przez to, że się zamyśliłam, prysznic trwał dłużej niż zamierzałam. Spojrzałam na zegarek. Powinnam być już w jadalni. Energicznie chwyciłam za klamkę. Zamknięte. „Klucz!” Nerwowo rozejrzałam się po pokoju. Nigdzie nie mogłam dostrzec metalowego przedmiotu. „Czy ja go w ogóle dostałam?”  Jak zwykle w takich sytuacjach, nie mogłam zebrać myśli. Próbowałam poukładać fakty, aby przypomnieć sobie coś o kluczu. „Tak! Miałam go dzisiaj rano. Zielony breloczek.”  Nic w tym kolorze, nie rzucało mi się w oczy. Otworzyłam szuflady w szafce nocnej. Nic. Przejrzałam wszystkie przegródki biurka. Jeszcze większe nic! Bezradnie usiadłam na łóżku. W akcie desperacji przeszukałam pościel. Nic z tego. Wyszłam na przylegający do pokoju niewielki balkon. Uderzyło mnie chłodne zimowe powietrze. Stanęłam koło barierki i spojrzałam w dół. „Pierwsze piętro. Nie ma szans na zejście.” Zamknęłam drzwi balkonowe i oparłam się o nie. Nagle mój wzrok padł na moją torbę treningową, która cały czas leżała na podłodze obok łóżka. Błyskawicznie ją otworzyłam i wyrzuciłam całą zawartość na podłogę. Między ubraniami przebijał się zielony kształt.
    - Mam cię! – krzyknęłam, unosząc klucz do góry.
    W końcu otworzyłam drzwi i wydostałam się na korytarz. Ruszyłam biegiem po schodach. Przy mojej umiejętności przewracania się nawet na prostej drodze było to istne igranie z przeznaczeniem. Gdy byłam już na dole, zobaczyłam trenera, który zmierzał w moją stronę.
    - Gdzie ty się podziewasz? – zapytał. -  Jedzenie zaraz wystygnie.
    - Miałam… - Zastanawiałam się czy powiedzieć prawdę. I tak już wszyscy mieli mnie za niezdarę. – mały problem techniczny.
Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
    - Nie wiem, czy chcę znać szczegóły.
    Jadalnia była już szczelnie wypełniona. Wzdłuż ścian i pośrodku pomieszczenia stały stoliki przy których mieściły się po cztery osoby. Wszystkie były suto zastawione. Na końcu pomieszczenia znajdował się mini bufet.  Z progu kuchni wyglądało kilka zaciekawionych par oczu obsługi. Wszystko to przywołało mi wspomnienia wyjazdów kolonijnych.
    Rozejrzałam się dookoła. Wydawało mi się, że wszystkie miejsca są już zajęte. Zgromadzeni byli pochłonięci rozmowami. Nagle zauważałam, że ktoś wykonuje jakieś niezidentyfikowane gesty skierowane w moim kierunku. Krzysiek pokazywał mi wolne miejsce przy swoim stoliku. Zrobiłam zdziwioną minę i wykonałam teatralny gest wskazując dwiema rękami na siebie. Następnie spojrzałam w tył, jakby wyszukując osoby do której chłopak kieruje nieme zaproszenie.
    -Anka, nie wygłupiaj się. Siadaj – powiedział w końcu.
    -No cóż, chyba nie mam wyjścia – odpowiedziałam, zajmując miejsce obok Stefana. – Cześć chłopaki.
    - Tylko tyle? Tak ma wyglądać miłe powitanie? - zapytał Dawid, wstając jednocześnie od stołu i zmierzając w moim kierunku z rozłożonymi do uścisku rękami.
    Wstałam uśmiechając się od ucha do ucha. Jednak ciało miałam wyprostowane jak struna, a ręce opuszczone wzdłuż tułowia. Równie dobrze mógł przytulać konar drzewa.
    - Jak zwykle, wręcz bije od ciebie czułość - stwierdził blondyn, wracając na swoje miejsce.
    - No i dobrze. Nie wszyscy muszą być tacy wyrywni jak ty - rzucił Stefan.
    - Jeszcze zobaczymy - spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.
    - Jeny, zabrzmiało to jak groźba - odpowiedziałam.
    - Bo miało - dodał z lekkim uśmiechem.
    - Przyznaj się co było powodem, twojego spóźnienia? - Krzysiek zwrócił się do mnie w chwili, gdy nakładałam sobie jedzenie. Spojrzał na mój talerz. - Bo nie powiesz mi, że nie jesteś głodna - dodał.
    Faktycznie nałożyłam sobie solidną porcję jedzenia. Wszystko wyglądało bardzo apetycznie. Z resztą trening na świeżym, mroźnym powietrzu wspomaga głód.
    - Nie ważne. Grunt, że w końcu tu dotarłam.
    - Znając ciebie, to musi być ciekawa historia. Co tym razem zbroiłaś? - nie dawał za wygraną. W końcu wszyscy obecni przy stole zaczęli przypatrywać mi się, wyczekując na odpowiedź.
    - O jeny. Miałam mały problem z kluczem.
    - Mały czyli ogromny. Szczegóły proszę - teraz dopytywał Dawid.
    - Książkę piszesz, czy co? Naprawdę nic interesującego. Po prostu nie mogłam go znaleźć.
    - Zgubiłaś klucz na kilka godzin po tym jak go dostałaś? Zdolna jesteś - powiedział milczący do tej pory Stefan.
    - I gdzie był? - dalej drążył Krzysiek.
    - W torbie. - odpowiedziałam cicho, wpatrując się w swój talerz.
    Wszyscy parsknęli śmiechem.
    - Spokojnie, bo się udławicie - dodałam z przekąsem.
    - Pan Hilary, zgubił swoje okulary! - krzyknął Dawid.
    - Dobrze, że nie wyszłaś oknem - stwierdził Stefan.
    - Szczerze powiedziawszy...
    Teraz śmialiśmy się już wszyscy. Oczy zgromadzonych w jadalni były skierowane na nasz stolik.
    - Nie mogę. Anka, ty to masz pomysły - Krzysiek zanosił się od śmiechu.
    Z racji, że posiłek zaczęłam najpóźniej, gdy go kończyłam na sali nie było już prawie nikogo. Obsługa zaczęła sprzątać już naczynia z pozostałych stolików. W trakcie podszedł do mnie trener, oznajmiając, żebym przyszła potem na rozmowę z resztą kadry. Mamy omówić jakieś szczegóły. Dawid, Stefan i Krzysztof, jak na prawdziwych dżentelmenów przystało, towarzyszyli mi póki nie zjadłam.
    - Wybierasz się dzisiaj na imprezę inauguracyjną? - zapytał pierwszy z nich.
    - Na razie nic mi o tym nie wiadomo. A wy idziecie?
    - Żadna impreza nie może się bez nas odbyć.
    - W takim razie możecie na mnie liczyć.
    Skoczkowie poszli do swoich pokoi, a ja udałam się do pomieszczenia, które miało służyć za salon. Służyło ono do spotkań wypoczywających w ośrodku turystów. Po środku stał dość duży telewizor. Resztę miejsca zajmowały masywne kanapy i fotele.
    Gdy weszłam wszyscy już czekali. Przywitałam się z dziewczynami, ich trenerem Ivanem oraz resztą sztabu. Zajęłam miejsce koło Justyny. Wszyscy trzej trenerzy stanęli przed nami. Poczułam się jak na naradzie wojennej.
    - Od razu przejdźmy do rzeczy - głos zabrał pan Ivan. Zaczął czytać harmonogram i wszystkich zawodników, którzy mieli startować w wymieniowych biegach indywidualnych.  - Co do sztafet, długo się nad tym zastanawialiśmy.
    Sztafeta. Z nią wiąże największe nadzieje. Jeżeli dziewczyny dadzą z siebie wszystko, możemy osiągnąć niezły wynik. Nie chodzi nawet o medal, ale czy zawsze musimy być na końcu? Najwyższy czas to zmienić.
    - W czwórce wystawimy Kornelię i Justynę do klasyka oraz Anię i Agnieszkę do łyżwy.
Przybiłyśmy sobie piątki.
    - Co się tyczy sprintu drużynowego - kontynuował trener - postawiliśmy na Sylwię i Agnieszkę.
    Wymienione dziewczyny przybiły sobie „żółwika“. Spojrzałam pytająco na mojego trenera. Myślałam, że ja też wystąpię w tym biegu.
     - Zaraz pojedziemy na trasę. Pewnie wiecie, że wieczorem szykuję się uroczysta inauguracja. Udział w niej zależy od was.
    - Ale macie nasze pozwolenie - wtrącił trener Marek.
    Wszyscy udali się do swoich pokoi, aby przygotować się na trening. Gdy zbliżałam się do drzwi, w ciemności korytarza zobaczyłam Maćka.
    - Cześć Kicia! - krzyknęłam, machając mu na powitanie. Nienawidził jak go tak nazywałam, ale im bardziej się na to wściekał, tym częściej używałam tego przezwiska.
    - Cześć! Nie zapomniałaś klucza?
    - Widzę, że wieści szybko się rozchodzą. Słyszałaś Justyna? A podobno kobiety to największe plotkary - zwróciłam się do niej, gdy akurat zmierzała ku nam.
    - To tylko kolejna miejska legenda - odpowiedziała z uśmiechem i weszła do pokoju.
W chwili, gdy miałam przestąpić próg, zadał mi pytanie.
    - To jak? Idziesz na inaugurację?
    - Tak. A co?
    - Nic. My też się wybieramy. Będzie fajnie. W takim razie do zobaczenia.

______________________
Za wszelkie błędy przepraszam.
Po raz kolejny dziękuję osobom, które zdecydowały się obserwować mojego bloga. Dziękuję także za wszystkie komentarze. Nawet nie wiecie ile sprawiają mi one radości. Bardzo się cieszę, że przyjmujecie moje opowiadanie tak ciepło. Mam nadzieję, że was nie zawiodę. ;)

Pozdrawiam.

sobota, 25 maja 2013

2. Uśmiech to pół pocałunku.

Wyświetlacz telefonu wskazuje godzinę 4:15. Tej nocy obudziłam się już po raz trzeci. I ostatni. Nie miałam siły dłużej się męczyć. Spojrzałam na Justynę. Spała w najlepsze. "Szczęściara"- pomyślałam. Nie potrafiłam siedzieć bezczynnie. Próbowałam zabić czymś czas. Gdy już ósmy raz upewniłam się, że żaden z moich znajomych nie aktualizuje Facebooka tak wczesnym rankiem i gdy dowiedziałam się, że w Tokio jest już godzina 12, a kurs dolara niespodziewanie spadł, postanowiłam udać się na mały spacer po okolicy.
    Wyszłam najciszej jak umiałam, aby nikogo nie obudzić. Szłam cały czas przed siebie. Lubiłam błądzić bez celu, szczególnie w miejscach, które nie znałam. Miałam dobrą orientację w terenie, dlatego nie bałam się, że nie znajdę drogi powrotnej. Wyjątkowo nie wzięłam ze sobą odtwarzacza mp3. Wsłuchiwałam się w odgłosy natury. Cisza- tylko tego było mi teraz trzeba. Byłam świadoma zamieszania, którego będę częścią. Coraz częściej żałowałam, że tu przyjechałam. Nie dlatego, że boję się porażki. Jestem dobrze przygotowana, z resztą zdaję sobie sprawę, że do poziomu elity jeszcze mi daleko. Po prostu zawsze uciekałam od chaosu. Tymczasem jestem częścią olbrzymiego sportowego przedsięwzięcia, na które będą zwrócone oczy większej części ludzi zamieszkujących tą planetę. Ponadto jestem w miejscu od którego nie ma już odwrotu. Jeśli chcesz coś osiągnąć musisz harować. Te Mistrzostwa to dla mnie początek nowej ery. Staję się zawodowcem. Czy naprawdę jestem na to gotowa?
    Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. 6:12. Czas wracać. Życie w miasteczku powoli zaczynało się budzić. Miałam na sobie reprezentacyjną kurtkę, dlatego zwracałam na siebie uwagę ludzi, którzy akurat szli ulicą. Każdy posyłał mi szczery uśmiech, który natychmiast odwzajemniałam. Mój humor natychmiast się poprawił. "Uśmiech to bodaj najkrótsza droga do drugiego człowieka." Coś w tym jest!
    W ośrodku nadal panowała cisza. Tylko z pomieszczeń gospodarczych dochodziły głosy pracowników. "Włoski to taki piękny język." Kiedyś chciałam zapisać się na kurs, aby się go nauczyć, ale to jeden z tych planów, które dały w łeb z chwilą, gdy założyłam na nogi narty. W porównaniu do innych zaczęłam trenować bardzo późno, dlatego musiałam dawać z siebie dwa razy więcej. Podobno mam talent...
    -Tak wcześnie, a ty już na nogach? - z zamyślenia wyrwało mnie czyjeś pytanie. Spojrzałam w kierunku z którego dochodził głos. Pan Aleksander siedział przy stoliku i czytał gazetę.
    -Postanowiłam trochę zwiedzić okolicę. Ale widzę, że nie tylko ja należę do rannych ptaszków  -       odpowiedziałam, idąc w jego stronę.
    -Starość nie daje mi spać. - chciałam zanegować to stwierdzenie, ale nie dane mi było się wtrącić. - Ale przyczyna twojej bezsenności jest chyba trochę inna niż moja. Denerwujesz się?
    -Zgadł pan. Jak zwykle w takich przypadkach zżera mnie stres. Denerwuję się chyba bardziej niż przed debiutem w Pucharze Świata. Chyba po prostu się do tego nie nadaję.
    -Przestań. Myślisz, że my z Justyną się nie denerwujemy? Obojętnie, czy jesteś debiutantem czy startujesz w zawodach setny raz w swoim życiu, zawsze towarzyszy ci stres. Zastanawiasz się jaka będzie pogoda, czy serwismeni dobrze posmarują ci narty, czy nie przewrócisz się na trasie i co zrobią twoje przeciwniczki. Z czasem się przyzwyczaisz. - Nagle zmienił temat. - Śniadanie mamy o 8.00, a zaraz po nim jedziemy zobaczyć trasę.
    Trasę znałam już praktycznie na pamięć. Wszystkie skręty, podbiegi, miejsca w których trzeba zachować szczególną ostrożność. Wszystko to analizowaliśmy z trenerem przez ostatnie miesiące. I w końcu dziś przyszedł czas na pierwszy trening, czyli jak zwykliśmy mawiać "starcie oko w oko z trasą". W drodze na miejsce dostałam SMS'a.

Od: Krzysiek
Treść: Zaraz wylatujemy.
Wiem, ze juz nie mozesz sie doczekac. ;)


Mimowolnie się uśmiechnęłam. W pierwszej chwili, chciałam odpisać coś opryskliwego w stylu "Nie bądź tego taki pewien", ale nie miałam ochoty go drażnić. Nie dziś.

Do: Krzysiek
Treść: Oczywiscie, masz racje.
Pospieszcie sie! ;D


Szybko nacisnęłam przycisk 'Wyślij'. Byliśmy już na miejscu.
    Do ośrodka wróciliśmy dopiero po kilku godzinach. Po drodze, znów sprawdziłam telefon. '3 nieodebrane wiadomości.' Pierwsza z nich była od niezawodnego operatora. Następne dwie:

Od: Mama
Treść: Zadzwon jak bedziesz mogla


"I tak pewnie zadzwonisz wcześniej." Ach, te mamy. Niezależnie od tego ile masz lat, zawsze będą zasypywały cię wiadomościami, gdy będziesz poza domem. A spróbuj choć jednego dnia nie zadzwonić...

Od: Krzysiek
Treść: No ladnie, to tak na nas czekasz?
gdzie komitet powitalny? ;(

Zaśmiałam się pod nosem. Czyli skoczkowie są już na miejscu. Nie mogłam doczekać się spotkania.
   Gdy dojechaliśmy do ośrodka, zauważyliśmy, że oprócz reszty kadry polskiej, przyjechała również ekipa Estonii, która miała zamieszkać razem z nami. Wewnątrz daleko było od błogiej ciszy, którą zastałam tam rano. Wszędzie krzątali się jacyś ludzie. Obsługa przygotowywała zastawę do obiadu, dlatego ponad dźwiękami cichych rozmów, górowały odgłosy stukających o siebie sztućców i naczyń. W powietrzu unosiła się smakowita woń włoskiej potrawy. W tym momencie dał o sobie znać mój żołądek. Z rozmyślań o obiedzie, wybił mnie czyjś głos.
    - Jest i nasza gwiazda.
    Spojrzałam przed siebie. Przy schodach stał nie kto inny jak Krzysiek Miętus.
    -Ej, bez żadnych takich. Cześć.
    -Cześć. Dawno się nie widzieliśmy, co? - powiedział, jednocześnie przyjacielsko mnie przytulając.
    -No tak się jakoś złożyło. Dawno przyjechaliście?
    -Około godziny temu. I dalej nie wiem co mogło być dla ciebie ważniejsze niż przywitanie nas pod hotelem. Wiesz szpaler i te sprawy. Daj, pomogę ci z tą torbą.
    -Nie trzeba - odpowiedziałam, ale już zdążył zdjąć mi ją z ramienia i założyć na swoje. - Tak się składa, że byłam już na treningu. Z resztą, będzie medal, będzie szpaler.
    -Medal? Ja tu przyjechałem na wakacje. -zaśmialiśmy się oboje. -I mam dla ciebie dobrą wiadomość. Tym razem starczyło dla nas pokoi.
Dwa lata temu na Mistrzostwach Świata Juniorów w Otepää, musieliśmy zamieszkać razem w pokoju. Według niepisanej zasady jeżeli brakowało lokatora tej samej płci, to osoba powinna mieszkać sama, ale wtedy zabrakło pomieszczeń. Uśmiechnęłam się pod nosem, na to wspomnienie.
    -I dobrze, drugi raz nie przeżyłabym tego. - odparłam, trochę zawadiacko.
    -Nie ciesz się zbyt wcześnie. Mamy blisko siebie pokoje. To co widzimy się przy obiedzie? -zapytał          w chwili, gdy zatrzymaliśmy się pod moimi drzwiami.
    -Jasne, ale byłabym wdzięczna gdybyś jednak oddał mi moją torbę.
    -No tak. Trzymaj. - Odpowiedział, obdarzając mnie najpiękniejszym uśmiechem, jaki miałam okazję widzieć.
Musiała upłynąć chwila, zanim uświadomiłam sobie, że stoję uśmiechnięta od ucha do ucha przed zamkniętymi drzwiami. W tym samym momencie otworzyły się i stanęła w nich Justyna.
    -Zapomniałaś jak się je otwiera, czy co? - zapytała, nie ukrywając rozbawienia zaistniałą sytuacją.
    Po raz kolejny tego dnia, poznałam magiczną moc uśmiechu.

__________________________________________________

 *Tytuł postu, zainspirowany cytatem Kornela Makuszyńskiego.


Trochę to trwało zanim zebrałam się do drugiego rozdziału, ale musicie mi wybaczyć. Wiecie jak to jest w szkole. Trygonometria, wojna w Korei, wzór Herona, Baruch Spinoza, cosinus, Kim Ir Sen, tangens, owce w Tatrach- taka sytuacja.Mam nadzieję, że się choć trochę podoba. Dzielcie się swoimi spostrzeżeniami w komentarzach.
A! I przepraszam za spam na waszych blogach, ale bardzo zależy mi na waszych opiniach.
Dziękuję osobą, które już zaufały mi na tyle, żeby dodać mnie do obserwowanych.

Pozdrawiam gorąco!

Ps.
To co trzymamy kciuki za Borussię? ;)

sobota, 18 maja 2013

1. "Benvenuti in Val di Fiemme"

Ziemia. W końcu, po kilku godzinach lotu mogłam stanąć na lądzie. Nienawidzę latać! W trakcie sezonu odbywam po kilka lotów tygodniowo i choć wiem, że to "najwygodniejszy, najtańszy i najszybszy sposób podróży" to chyba wolałabym się tułać przez pół Europy samochodem. Jednak trener cały czas mnie przekonuje, że narty i reszta sprzętu nie zmieściłyby się w bagażniku. No dobra niech mu będzie.
Zmęczona podróżą weszłam do głównego budynku lotniska. "Teraz szybko do hotelu. Błagam chodź raz pospieszcie się z tymi bagażami." Nagle moim oczom ukazały się tłumy ludzi. Dziennikarze, kamerzyści, tabuny fanów czekających na autografy, a wśród nich mała garstka niczemu nie winnych podróżnych.
 -O matko! - powiedziałam nieświadomie, orientując się, że całe te zbiorowisko podąża w naszą stronę.
 -Witamy na Mistrzostwach Świata. - rzekła Justyna, nie ukrywając rozbawienia moją zaskoczoną, a może nawet trochę wystraszoną miną.
 - Łatwo Ci powiedzieć, pierwszy raz jestem na takiej imprezie. - Jednak nie usłyszała mojej odpowiedzi, bo w tym samym momencie rozpoczęła się lawina pytań.
Nic dziwnego przyjechała tu jako jedna z faworytek. Przecież kilka miesięcy temu po raz kolejny wygrała tutaj Tour de Ski.
Razem z większą częścią ekipy oddaliliśmy się od tego szalonego tłumu, aby usiąść na ławce. Czułam się strasznie zmęczona. Wszechobecny hałas nie poprawiał mojego samopoczucia. Milczeliśmy przez pewien czas, gdy nagle ni z tego ni z owego, odezwał się trener:
 -Smutno ci, że nikt nie chcę  z tobą przeprowadzić wywiadu?
 -Chyba pan żartuje. - po tylu przekonywaniach, nadal nie mówiłam trenerowi 'na ty'. Czułam do niego zbyt wielki respekt i zbyt wiele mu zawdzięczałam. To tak jakby być po imieniu z dyrektorem własnej szkoły. Tylko żadnego dyrektora, nie traktowałam jak członka rodziny... - To jest jedna z tych nielicznych chwil, w których naprawdę szczerze współczuje Justynie. Z resztą kto by pamiętał jakąś tam Polkę, która prawie wyzionęła ducha wspinając się na Alpe Cermis.
 - Anka, ty to zawsze jesteś taka fatalistka. Przecież sama przyznałaś, że wcale nie było tak źle. Tegoroczny Tour de Ski w twoim wykonaniu był naprawdę bardzo udany. - Nagle wyraźnie spoważniał. Jak zwykle w chwilach gdy krytycznie oceniałam samą siebie.
 - No wiem, wiem. Ale nie zmienia to faktu, że nie mam co porównywać się z Justyną Kowalczyk. Kiedy przyjeżdża reszta ekipy? - zapytałam, chcąc jak najszybciej zmienić temat.
 - Dziewczyny przylatują chyba jutro.
Razem z Justyną należałyśmy do kadry, ale miałyśmy własnych trenerów oraz indywidualne cykle przygotowawcze. Rzadko kiedy spotykałam się z pozostałymi zawodniczkami. Z resztą jeszcze rok temu należałam do drużyny juniorów. Należałabym do niej nadal gdyby nie decyzja o udziale we włoskich Mistrzostwach Świata.
 - Jutro przyjeżdżają też nasi skoczkowie. - Dodał po chwili trener.
Nie ukrywałam uśmiechu. W końcu znowu się zobaczymy. Uwielbiałam tych chłopaków. Było w nich tyle pozytywnej energii. Tworzyli wspaniały koloid. Czasem spotykaliśmy się podczas zawodów, gdy w tym samym mieście odbywały się i skoki i biegi narciarskie. Maćka i Krzyśka poznałam na mistrzostwach juniorów. Z resztą należymy do tego samego klubu- AZS Zakopane. Myśl o spędzeniu z nimi tygodnia w znacznym stopniu wynagradzała trudy podróży.
 - Ileż można zadawać pytania? - wypalił nagle Grzesiek, pomocnik trenera Marka, czyli człowiek od wszystkiego w 'mojej' mało licznej ekipie.
 - Nawet nie wiesz do czego oni są zdolni, ale znając trenera Wierietelnego, to zaraz ich wszystkich pogoni. - powiedział Rafał, jeden ze współpracowników "Polskiej Królowej Nart".
Wszyscy się zaśmialiśmy.
Kilka minut później wszyscy ruszyliśmy do wyjścia.
 - Ciesz się chwilami wolności, niedługo też cię to czeka. - stwierdziła, wyraźnie wymęczona wywiadami Justyna.
 -Na szczęście, na razie nie mam tego problemu. Teraz martwię się tylko o to czy moje hotelowe łóżko będzie dostatecznie wygodne. - odparłam, z uśmiechem.
 -O tak! Królestwo za wygodne łóżko.
Zbliżaliśmy się do wyjścia, mozolnie pokonując lotniskowy labirynt. Nagle zobaczyłam ogromny baner z napisami w różnych językach. Największy z nich brzmiał: "Benvenuti in Val di Fiemme".Witamy w Val di Fiemme...


___________
Pierwszy raz zdecydowałam się na napisanie czegoś w rodzaju opowiadania. Jak zdążyliście się domyślić będzie ono należało do tzw. 'fanfiction'.  Dlatego proszę: Czytelniku, podziel się ze mną swoimi spostrzeżeniami w komentarzu, aby każdy kolejny rozdział by jeszcze lepszy.
Liczę na wasze szczere opinie.

Pozdrawiam.