czwartek, 22 sierpnia 2013

10. Wszyscy mają nosa do "tych spraw".

    Leżałyśmy leniwo na swoich łóżkach wpatrując się w sufit. Justyna była wymęczona po biegu. Nie wszystko poszło po jej myśli, dlatego zdobycie drugiego miejsca przyjmuje z umiarkowanym entuzjazmem. Miałam okazję przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. Stałam przy trasie i kibicowałam. Chyba po raz pierwszy widziałam coś takiego, gdy wszystkie zawodniczki biegnące na czołowych miejscach nagle zwolniły by odpocząć. Od początku było wiadomo, że walka rozegra się na ostatnich metrach. Norweżka znów była lepsza. I tak podziwiam je wszystkie. Na razie nie wyobrażam sobie startu w biegu na długim dystansie.
    - Przyjdziesz na wręczenie medali? -zapytała przerywając ciszę.
    - Jasne. Jak mogłaby mnie tam nie być?
    - Chłopaki dzisiaj skaczą?
    - Dzisiaj wieczorem drużynówka.
    - Jedziesz z nimi?
    - Tak. Czuję, że dzisiaj zrobią coś wielkiego.
    Wiedziałam, że wszyscy liczą na medal chłopaków w dzisiejszym konkursie. Ja również miałam dobre przeczucia. Jestem pewna, że nie ma lepszej drużyny od nich. Mają w sobie tyle pasji, są tak zgrani. Gdybym mogła od razu wręczyłabym im medal.
    - A teraz szczerze. Który to?
    - Jaki który? O co chodzi?
    - No nie udawaj. - Usiadła na brzegu łóżka i spojrzała na mnie. - Odkąd tu przyjechali jesteś wyraźnie weselsza. Niepokój zniknął i cały czas się uśmiechasz. Prawie każdą wolną chwilę spędzasz z nimi. Wniosek jest jeden- któryś wkradł się do twojego serca.
    - Nie prawda - zaprzeczyłam zbyt szybko i zbyt gwałtownie, by mogła w to uwierzyć.Uśmiechnęła się szeroko. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie. Przez chwilę poczułam się jak na biwaku, gdy razem z koleżankami obgadywałyśmy chłopaków z klasy.
    - Hmmm... Czyżby to ten niebieskooki. Jak mu tam było...
    - ... Krzysiek.
    - Aha! - zabrzmiało to bardzo triumfalnie. Po jej minie zgadywałam, że właśnie tak miało.
    - Wiesz co, od takiej strony to cię jeszcze nie znałam.
    - Czyli mam rację?
    - Przestań. Wychodzę. Nie mogę cię słuchać.
    - I tak wiem, że mam rację - usłyszałam za sobą.
    Stałam na korytarzu i nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. O ile tamta sytuacja przypominała mi szkolny biwak, tak teraz zachowałam się jak przedszkolak. No bo niby po co z kimkolwiek szczerze porozmawiać. Lepiej zatrzasnąć drzwi i tłumić wszystko w sobie. Sama się dziwie, że jeszcze przez to nie zwariowałam.
    Na dole zauważyłam trenera. Ze skupieniem spoglądał na ekran laptopa.
    - Coś ciekawego? - zapytałam, próbując dostrzec co go tak zainteresowało. Trener, aż podskoczył.
    - Chcesz, żebym zawału dostał przez ciebie? Przestraszyłaś mnie.
    - Chyba ma pan coś na sumieniu - zaśmiałam się i zajęłam miejsce obok niego.
    - Jeszcze trochę i będę miał ciebie - zerknął na mnie, a ja posłałam mu wymowne spojrzenie. Nie zważając na moją obecność kontynuował czytanie informacji z Polski. Wstałam z miejsca i ruszyłam w stronę kuchni. Chwilę później wróciłam niosąc w rękach dwa kubki aromatycznego cappuccino. Jeden postawiłam obok wciąż pogrążonego w lekturze pana Marka.
    - O, dziękuję. Jednak dobre z ciebie dziecko.
    - Wiem. Tylko wy tego nie doceniacie - oboje się zaśmialiśmy.
    Trener w końcu wyłączył laptopa. Mogliśmy w spokoju porozmawiać. Po raz pierwszy od dłuższego czasu na tematy niezwiązane bezpośrednio ze zbliżającymi się zawodami.  Oboje bardzo cieszyliśmy się z mojego medalu. Jednak doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego co niesie za sobą ten sukces. Wszechobecna prasa chcąca śledzić każdy mój krok. Podobno już zapędzili się tak bardzo, że nazwali mnie następczynią Justyny. Wiem, że to normalna kolej rzeczy. Jednak nie jestem na to gotowa. Presja będzie rosła. Nie wiem jak to wytrzymam. Trener uspokoił, że nie będzie tak źle jak mi się wydaję. Mam zakaz nawet o tym myśleć. Ucieszyłam się, że po mistrzostwach będę mogła spędzić kilka dni w rodzinnym domu. Tak dawno nie widziałam się z rodzicami. Samolot mam już jutro rano. Wyląduje w Gdańsku, choć wszyscy będą spodziewać się mnie w Krakowie razem ze skoczkami i resztą ekipy. Sprytny plan. Pan Marek jest mistrzem intrygi.
    - Mnie też się należy odpoczynek od biegów. Wybrałbym się dzisiaj na skoki. Mogę wam potowarzyszyć?
    - O ile mi wiadomo na skocznie może wejść każdy. Im nas więcej tym lepiej. Większe wsparcie i te sprawy...
    - Ale miejsce obok ciebie już chyba zarezerwowane dla pewnego młodzieńca - stwierdził, a na jego twarzy pojawił się półuśmiech.
    - Czy wy zmówiliście się dziś przeciwko mnie? Najpierw Justyna teraz pan. Naprawdę nie wiem co pan insynuuje.
    - Tylko żartowałem. Jednak widzę, że coś jest na rzeczy. - Słysząc te słowa przewróciłam oczami. - Anka, sama wiesz co masz robić. Musisz jednak pamiętać, że twoje życie różni się od tego, które wiodą twoje rówieśniczki - jego ton brzmiał poważnie.
    - Wiem - odpowiedziałam cicho. Trener zmienił temat rozmowy.

    Ekipa kibicująca powiększyła się o jedną osobę. Tak jak obiecał pojechał z nami pan Marek. Stał pogrążony w rozmowie z Adamem Małyszem. Czekaliśmy na rozpoczęcie zawodów. Krzysiek wpatrywał się w skocznię.
    - Chciałoby się dzisiaj skakać - wyrwałam go z zamyślenia.
    - I beze mnie dadzą radę - odpowiedział jak zwykle z firmowym uśmiechem, jednocześnie obejmując mnie ramieniem.
    Zawsze wypowiadali się w dyplomatyczny sposób. Nawet zastanawiałam się, czy aby nie przeszli specjalnego kursu. Jednak ja wiedziałam swoje. Przecież każdy chciałby wystartować na mistrzostwach.
    To dziwne, ale właśnie w tym momencie czułam się taka szczęśliwa. Spędzałam czas w towarzystwie przemiłych ludzi. Ta najważniejsza stała tuż obok mnie. W tę chłodną noc ogrzewała mnie jego bliskość. Czułam, że zawsze będę mogła na niego liczyć. W końcu musiałam przyznać to samej sobie. Zakochałam się.
    Nie zastanawiając się długo, przytuliłam się do Krzyśka, zamknęłam oczy i pocałowałam.  Po raz pierwszy w życiu postąpiłam instynktownie, robiąc to co podpowiadało mi serce. Wyglądał na zdziwionego. Odgarnął rozwiane po mojej twarzy włosy. Jego ręce ogrzewały mi policzki. W końcu szepnął:
    - Za co to?
    - Za to, że jesteś - odparłam.
    Pochylił się i ustami musnął czubek mojego zmarzniętego nosa.
    - Kocham cię - powiedział przytulając mnie do siebie.
    Czułam jak wszyscy przyglądają nam się w ciszy. Na ich twarzach zagościły lekkie uśmiechy. Nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Teraz liczyliśmy się tylko my. Te chwile, które możemy jeszcze spędzić razem.
    Konkurs trwał w najlepsze. Chłopaki skakali naprawdę bardzo dobrze. Jednak cały czas byli minimalnie za podium. Co chwilę któryś z nich przechodził koło nas. Fajnie było widzieć ich takich zadowolonych. Każdemu przybijaliśmy piątkę. Po każdym skoku bacznie śledziliśmy wyświetlane na tablicy punkty. Nie mogliśmy się połapać w tym ciągłym żonglowaniu belkami.
    - Co za bezsens - wypaliła Marcela, zwracając na siebie naszą uwagę. - Zmiana belki na życzenie. Co jeszcze wymyślą?
    - Dodatkowe punkty za przewrotkę w powietrzu - zaśmiała się Ewa.
    - Wiesz co, nawet to by mnie nie zdziwiło.
    W trakcie przerwy zostałyśmy same z dziewczynami. Chłopaki udali się do budki naszych skoczków. Gdy tylko się od nas oddalili przytuliła mnie żona Kamila.
    - Tak się cieszę. Nawet nie wiesz jak cudnie razem wyglądacie. Wiedziałam, że coś się święci...
    - Obie wiedziałyśmy. Mamy nosa do tych spraw - wtrąciła Cysia.
    „Jak się okazuje wszyscy tu macie.“
    - Ale dzisiaj to nas kompletnie zaskoczyłaś. Z resztą nieważne. Szczęścia Aniu. I wytrwałości.
    - Dziękuję - w końcu dane było mi się odezwać.
    Poznałam je zaledwie kilka dni temu, ale czułam się jakby to było lata temu. Dziewczyny były cudowne. Kamil i Stefan to szczęściarze i doskonale zdają sobie z tego sprawę.
    Gdy druga seria miała się rozpocząć wrócili Krzysiek i Stefan. W obu rękach nieśli papierowe kubki z ciepłą herbatą. Ja i Cysia dostałyśmy po jednym napoju. W ramach podziękowań ucałowałam Titusa w policzek. To dziwne, ale jeszcze kilka tygodni temu nie byłoby mnie stać na tak spontaniczne gesty. Ewa patrzyła tęsknym wzrokiem w kierunku naszych dłoni.
    - Sorry, ale nie mamy trzeciej ręki - zaśmiał się Stefan. - Żartuję. Trzymaj to dla ciebie. Ja się obejdę bez.
    - Dzięki. Jak chcesz to się z tobą podzielę - magiczna herbata sprawiła, że na jej twarzy od razu pojawił się uśmiech.
    Razem z panem Adamem chłopaki zdali nam szczegółową relację z rozmowy z naszymi orłami. Zapewnili, że na pewno będą bić się do końca. Podium jest jak najbardziej w naszym zasięgu. Zgodnie stwierdziliśmy, że dzisiaj wznoszą się na wyżyny.
    Druga seria już się rozpoczęła, ale nigdzie nie było widać mojego trenera. Zaczęłam nerwowo rozglądać się dokoła. W reszcie wypatrzyłam go w tłumie. Z niemrawą miną poszukiwał nas wzrokiem. Zaczęłam machać rękami jak głupia, ale w pierwszym momencie mnie nie zauważył. Widząc do kogo skierowane są moje ruchy wszyscy zaczęli je naśladować. Dopiero wtedy nas znalazł.
    „I to ja niby nie ogarniam.“
    - Ledwo was znalazłem. Proszę, chyba jeszcze nie wystygła.
    Podał mi kubek z herbatą. Podniosłam rękę ze swoim, już prawie pustym.
    - Dziękuję, ale jedna już mi wystarczy.
    - No tak. Widzę, że ktoś mnie wyprzedził - spojrzał na Krzyśka.
    - Za to Stefan chyba nie pogardzi - dodałam.
    Gdy już wszystkie herbaty zostały podzielone, mogliśmy w pełni skupić się na konkursie. Gdy byłam mała podczas emocjonujących konkursów, latałam po domu jak głupia, bo nie mogłam wysiedzieć przed telewizorem. Teraz, choć jestem starsza, te reakcje się spotęgowały. Ściskało mnie w żołądku. Zaczęłam podskakiwać w miejscu. Krzysiek złapał mnie za ramiona.
    - Co jest? - spytał zaniepokojony.
    - Nogi mi się trzęsą. Zaraz nie wytrzymam.
    Zaczął się ze mnie śmiać.
    Myślałam, że wyjdę z siebie, gdy Kamil usiadł na belce. Zacisnęłam kciuki. Maciek, Dawid i Piotrek stali już obok nas. Dobry skok, ale trzeba poczekać co zrobią inni. Żołądek podchodził mi do gardła. Nie mogłam przełknąć śliny. Po skoku Andersa Jacobsena byliśmy na trzecim miejscu. Zaledwie 0,8 pkt od podium. U góry został już tylko Gregor, który musiał tylko przypieczętować zwycięstwo Austriaków. Tego już było zbyt wiele. Zaczęłam biec przed siebie w poszukiwaniu toalety. Na szczęście nie była daleko. Gdy z niej wyszłam czekała na mnie Cysia.
    - Co się stało?
    - Pstrokaty ptak się stał.
    - Ale już wszystko ok?
    - Tak. To z nerwów.
    - Nerwowy paw, mówisz?
    Nie miałam siły się zaśmiać. Nie spiesząc się wracaliśmy do chłopaków. Nie mogłyśmy uwierzyć jak to się mogło stać. Przechodziłyśmy przez strefę dla mediów, gdy usłyszałyśmy coś dziwnego.
    - Też to słyszałaś, czy się przesłyszałam? - zwróciłam się do niej.
    - Miałam o to samo zapytać - odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
    Instynktownie zaczęłyśmy biec w kierunku reszty, krzycząc jak opętane:
    - Mamy medal! Słyszycie? Mamy medal!
    Spojrzeli na nas ze zdziwieniem.
    - Ale jak?
    - O co chodzi?
    Wpatrywaliśmy się w tablicę wyników. Przez chwilę słowo „Poland“ pojawiło się przy cyferce 3. Czekaliśmy na oficjalne potwierdzenie. Chwilę później szaleliśmy z radości. Nikt nie spodziewał się takiego rozwoju sytuacji. Do końca nie wiedzieliśmy jak to się stało, ale zrobili to. Zdobyli medal mistrzostw świata.
    Chwilę później byliśmy już w drodze na dekorację. Teraz jako jedna z nielicznych siedziałam grzecznie na miejscu, żując kilka miętowych gum. Resztę nosiło po całym autokarze. Podskakiwali na siedzeniach, śpiewali, co chwilę ktoś krzyczał z radości.
    Zajęliśmy miejsce blisko sceny. Ewa stwierdziła, że stamtąd wyjdą świetne zdjęcia. Krzysiek cały czas trzymał mnie za rękę.
    - Wszystko już ok? - zapytał z troską.
    - Teraz boli mnie już tylko szczęka - zaśmiałam się. Pocałował mnie w policzek.
    Najpierw na podium pojawiła się Justyna. Od razu odnalazła nas wzrokiem. Pomachałam jej.Uśmiechnęła się szeroko, gdy zauważyła kogo trzymam za rękę. Chwilę później na podeście znaleźli się skoczkowie. Od tylu lat czekali na to wszyscy Polacy. Gdy zobaczyłam ich cieszynkę, łzy popłynęły mi po policzkach.

    Siedziałam sama na lotnisku. Rozpamiętywałam to co się stało przez te kilka dni tutaj. Od teraz wszystko się zmieni. W życiu sportowym i prywatnym. Przypomniały mi się słowa trenera. Zaczęłam się zastanawiać co będzie dalej. Ze mną. Z Krzyśkiem. Z nami. Nie będziemy się często widywać. Zimą sezon, latem zgrupowania i treningi. Wszystko się pokomplikuje. Ale czy miłość nie jest silniejsza niż wszystko? Czy nie przetrzyma wszystkiego? Ze łzami w oczach ruszyłam w kierunku odprawy.

__________________________________________

Wyjazdowa przerwa nie wyszła mi na dobre. ;/ Przepraszam, że musieliście tyle czekać.

W razie jakichkolwiek pytań lub chętnych do rozmowy zapraszam na ask.fm/RozmarzonaOna

Pozdrawiam.

niedziela, 28 lipca 2013

9. Nie tylko koty mają pazury.

    Stałam pod dużą skocznią. Przed chwilą skończyła się pierwsza seria. Na prowadzeniu nie kto inny jak Kamil Stoch. I powtarza się sytuacja z wtorku. Wszyscy myślimy o jednym, ale nikt nie mówi o tym głośno. Już nieraz przekonaliśmy się jak himeryczny bywa sport. Przede wszystkim skoki. Póki nie skoczy ostatni zawodnik, wszystko jest możliwe.
    Atmosfera jest naprawdę wspaniała. Słychać tu głównie Polaków. I tak ma być! Osobiście nie mogłam sobie wymarzyć lepszego towarzystwa. Krzysiek i Stefan bawią się w ekspertów oceniając każdy skok. Z dziewczynami mamy z tego niezły ubaw. W końcu mogę się wyluzować. Ostatni bieg na tych mistrzostwach już za mną. Sztafeta nie wyszła po mojej myśli. Miałam większe aspiracje niż obrona 9 miejsca. Ale jak to mówi Piotrek „Skały nie zjesz“. Na szczęście mogę zostać do końca. Pokibicować. I po co było tyle nerwów? Wszystko tak szybko minęło. I coś czuję, że dużo w moim życiu zmieni...
    - Ania, uśmiech! - krzyknęła w moją stronę Ewa.
    Mignęła lampa błyskowa. Kolejne zdjęcie. Zrobiła mi i Marceli małą sesję zdjęciową. „Takie tam pod skocznią.“ Mimo, że starałą się to ukryć wiedziałam, że się denerwuje. Kogo ja próbuje oszukać. Wszyscy w głębi duszy byliśmy zdenerwowani.
    - Ślicznie wychodzisz na zdjęciach.
    - Dziękuję - odpowiedziałam.
    - Naprawdę. Muszę porwać cię na jakąś sesję. Co ty na to?
    - Z tobą zawsze - uśmiechnęłam się do niej. - Muszę mieć jakieś łądne foto na kartki dla kibiców. Widziałaś jakie mam teraz. Nawet nie wiem czy to napewno ja jestem na tym zdjęciu.
    Rozpoczęła się kolejna seria. Z każdym kolejnym skoczkiem coraz bardziej ściskało mnie w żołądku. Tak bardzo chciałam, żeby wygrał. Należało mu się. Musi pokazać klasę. I wiedziałam, że to zrobi.
    - Gdzie masz czapę? - zapytał Krzysiek.
    - Co? Nie mam. Nie lubię. Nie noszę zbyt często.
    Ja tu wychodzę z siebie, a on się mnie pyta o czapkę?
    Czułam jak zakłada mi na głowę swoje nakrycie. Jego ruchy były tak delikatne jakby bał się, że może mi zrobić krzywdę. Dotknął mojego podbródka. Skierował go w swoją stronę, tak by nasze spojrzenia się spotkały.
    - Ładnie mi z tym pomponem? - zapytałąm, próbując poruszyć białą kulką.
    - Ślicznie - uśmiechnął się do mnie.
    - Love is in the air... - zanuciła przyglądająca się nam Marcela.
    - Oczywiście - powiedziałam z przekąsem i puściłam w jej stronę oczko. Wszyscy się zaśmialiśmy.
    Nie myślałam o tym co zdarzyło się wczoraj wieczorem. On zachowywał się jakby nigdy nic. A może właśnie nic się nie stało, a ja sobie coś uroiłam? Czy nie prościej byłoby po prostu nic nie czuć? Wszystko marność...
    Po skoku Petera Prevca wszyscy wlepiliśmy wzrok w skocznie. Tak jakbyśmy wypatrywali tam czegoś bardzo cennego. W gruncie rzeczy właśnie tak było. Już jest na belce. Zacisnęłam mocno kciuki. Wyszedł z progu. Wstrzymałam oddech. „Leć, leć, leć.“ Wylądował daleko. W świetnym stylu. „Będzie dobrze.“ Odetchnęliśmy głęboko. Prawie dało się usłyszeć spadające z serca kamienia. Jednak na razie milczeliśmy. Oczekiwaliśmy wyświetlenia wyników. W końcu pojawiła się. Magiczna cyfra 1 przy nazwisku Kamila. Radość, jak lawa wulkan, opuściła nas z wielką siłą. Skakaliśmy jak dzieci. W moich oczach pojawiły się łzy szczęścia. Rzuciłam się Krzyśkowi na szyję. Uścisnął mnie mocno. Tak bardzo się cieszyliśmy. W przypływie euforii pocałowałam go czule. Spojrzał na mnie ciepło i uśmiechnął.
    Spojrzałam na Ewę. Była cała zalana łzami. Podbiegłam i uścisnęłam ją serdecznie. Podeszliśmy bliżej by pogratulować Kamilowi. Ciepłe krople spływały mi po twarzy, gdy zobaczyłam jak Dawid i Piotr noszą naszego mistrza wokół skoczni. Tylko Maciek stał z boku. Jego mina mogłaby zabić. Już ją kiedyś widziałam. Zakopane. Drużynówka. Tak to ten sam wyraz twarzy. Nawet w takiej chwili, nie może wykrzesać z siebie choć odrobiny entuzjazmu? Ciężki przypadek.
    Wyściskany z każdej strony Kamil, udał się na ceremonię kwiatową. Pod podium zgromadzili się Polacy. Mazurek Dąbrowskiego. Poczułam jak ciarki przechodzą mi po całym ciele. „Z ziemi włoskiej, do Polski“ zabrzmiało wyjątkowo symbolicznie.
    - Trzymaj - zauważyłam, że Krzysiek podaje mi chusteczkę.
    - Dziękuję.
    Nos czerwony. Opuchnięte policzki. Przeszklone oczy. Mogłam sobie tylko wyobrazić jak teraz wyglądam. To wszystko nie ważne. Mamy mistrza świata. Tylko to się liczy.
    Gdy otarliśmy już łzy, ruszyliśmy w stronę autokaru. Czekaliśmy na Kamila, który musiał odpowiedzieć na miliardy pytań reporterów z całego świata. Rozpierała nas energia. Ktoś zaczął nucić polski szlagier ostatnich miesięcy. Dzięki chłopakom z Crowd Supporters stało się to hitem także tutaj.
    - Ja uwielbiam ją, ona tu jest... - śpiewaliśmy. Wykonywaliśmy przy tym charakterystyczny taniec.
    Tylko jedna osoba nie zaszczyciła nas swoim uśmiechem. Maciek. Siedział z miną, która powodowała palpitacje serca. Nie mogłam tego wytrzymać.
    - Mógłbyś chociaż udawać, że się cieszysz.
    Spojrzał na mnie „spod byka“.
    - O co ci znowu chodzi?
    Zanim się zastanowiłam zaczęłam swój monolog.
    - O co mi chodzi? Zastanów się. Szlag mnie trafia jak na ciebie patrze. Wszyscy cieszą wygraną Kamila, a ty stroisz jakieś fochy. Wszyscy dookoła wiemy, że jesteś ambitny, ale bez przesady. Mam was wszystkich w nosie, bo nie poszło po mojej myśli? - paplałam jak najęta. Nie myślałam nad żadnym wypowiadanym słowem. - Myślisz, że to jest OK wobec drużyny, że im to nie przeszkadza, bo wiedzą jaki jesteś. Oni nie zwrócą ci żadnej uwagi, bo jesteście świetnym team’em. Cierpliwie patrzą na twoje miny. Według mnie to trochę nie fair.
    Dookoła zrobiło się cicho. Wszystkie spojrzenia skierowane były w moją stronę. Poczułam się strasznie głupio. Wiedziałam, że poniosły mnie emocje.
    - Przepraszam chłopaki... - zwróciłam się do nich cicho.
    Odwróciłam się w stronę okna. Tak to jest, gdy najpierw się mówi, a potem myśli.
    Gdy do pojazdu wszedł Kamil, podniosła się wrzawa. Krzyki, oklaski, śmiech. Ku mojemu zdziwieniu z miejsca podniósł się Maciek. Podszedł do naszego mistrza. Uściskał go serdecznie. Wracając na moje miejsce, spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Z jego ust wyczytałam nieme pytanie:
    - Pasuje?
    Udałam, że tego nie widziałam. Jak ja potrafię wszystko zepsuć. Przeważnie siedzę cicho, ale od czasu do czasu muszę zabłysnąć. Nigdy nie byłam, aż tak na siebie zła.
    Gdy wysiadaliśmy z autokaru, Kacper rzucił hasło by zrobić szpaler. Rozstawiliśmy się po bokach i podnieśliśmy ręce do góry. Wejście godne mistrza świata.
   
    - Przepraszam, za to w autokarze. Nie potrzebnie się tak uniosłam. Trochę głupio wyszło, że musieliście tego słuchać. Poniosło mnie - wyraziłam swoją skruchę towarzyszom posiłku, przy kolacji.
    - Przestań. W gruncie rzeczy mu się należało - odezwał się Dawid, nie przerywając posilania się.
    - A jeśli przepraszać to chyba bardziej Kota - wtrącił się Stefan. Spojrzałam na niego wymownym wzrokiem. - Ale tego pewnie nie zrobisz.
    - Nie tylko koty mają pazury... - zaśmiał się Krzysiek.
    Czyli jak zwykle, za dużo przeżywałam...

_______________________________________________________
Marność. Poleciało bez korekty, więc dawajcie znać o błędach. Przepraszam, że tak długo, ale wena wyjechała na wakacje, zabierając ze sobą walizkę pełną pomysłów. W sobotę wyjeżdżam i nie wiem czy do tego czasu zdążę coś napisać. A tak wgl to ktoś to jeszcze czyta?

Twitter: https://twitter.com/RozmarzonaOna
W  razie pytań: http://ask.fm/RozmarzonaOna

Pozdrawiam cieplutko (chociaż w te upały chyba lepiej jednak chłodno ;p )

poniedziałek, 15 lipca 2013

8. Kakao, makao i ...

Odpoczywając po fali wywiadów, którą dziś przeżyłam, postanowiłam spędzić miły wieczór zatapiając się w lekturze. Jako że nie lubię ciasnych pomieszczeń udałam się na parter hotelu. Prawdą jest, że spowszechniały mi te surowo urządzone pokoje, tak łudząco do siebie podobne w każdym zakątku świata. Za to na dole rozsiadłam się w wygodnym fotelu. Co chwilę ktoś przechodził, ale nie przeszkadzało mi to. Dochodząca z kuchni woń przygotowywanych posiłków spowodowała, że choć na chwilę poczułam się jak w domu. Skulona w fotelu odpłynęłam w krainę marzeń. Wraz z Danielem Sempere błądziłam uliczkami powojennej Barcelony w poszukiwaniu rozwiązań dawnych tajemnic. Upiłam łyk kakao. Przyniosła mi je jedna z pracujących tu pań, która nie dała się przekonać, że nie jest mi zimno. W chwili gdy chciałam powrócić do czytania, poczułam lekki powiew chłodnego wiatru. Drzwi wejściowe się otworzyły. Weszła nimi ekipa skoczków. Wrócili z kwalifikacji do jutrzejszego konkursu. Wszyscy spoglądali na mnie ze zdziwieniem. Tylko jedna para błękitnych oczu, jak ognia unikała spojrzenia w moją stronę.
    - Jak poszło? - zapytałam.
    - Bardzo dobrze. Wszyscy się dostali - odpowiedział mi Kacper Skrobot.
    - To było wiadome. A jak warunki?
    - Ogólnie fajnie się skakało. Wszystko było ok - odpowiedział Dawid jednocześnie sięgając po stojący koło mnie kubek.
    - To fajnie - odparłam, zerkając jak blondyn wypija mój napój. - Nie krępuj się, możesz wypić całe.
    - Dziękuję - odpowiedział rozbawiony.
    - Zagrasz wieczorem w karty? - zapytał Piotrek.
    - Umiem tylko w makało.
    - W co? - spytali jednocześnie dwaj skoczkowie.
    - W makao. Nie mówcie, że nie graliście.
    - No pewnie. Tylko już dawno. Musiałabyś nam przypomnieć zasady - odpowiedział blondyn.
    - A my nauczymy cię doroślejszych gier - dodał rozradowany Wiewiór.
    - Było kakało, będzie makało - Dawid podniósł do góry pusty kubek. - Odniosę go do kuchni.
    - Dzięki.
    Biorąc przykład z reszty, ruszyłam w stronę schodów. Wciąż myślałam o stale nieobecnych błękitnych oczach. Znałam ich właściciela na tyle dobrze by wiedzieć, że powód strapienia nie jest wcale taki poważny, na jaki się wydaję.

    Kilka minut później zapukałam do drzwi.
    - Proszę - odpowiedział stłumiony głos z wewnątrz. Weszłam do środka. - Wiedziałem, że to ty. Nikt inny nie puka. Co sprowadza cię w nasze skromne progi? - zapytał Dawid.
    - Chciałabym się dowiedzieć co jest nie tak.
    - A co jest? - blondyn był wyraźnie zdziwiony.
    - Liczę na to, że on mi powie - spojrzałam na Krzyśka, który udawał, że go tu nie ma.
    - Nie wiem o co ci chodzi - odparł niemrawo.
    - Chodzi mi o to, że od wczoraj coś cię gryzie. Unikasz mnie, a ja nie wiem dlaczego.
    - Serio? Nie gadałeś z nią jeszcze? - zwrócił się do niego wyraźnie rozbawiony Dawid.
    - Czyli blondyś wie. W takim razie sam powiesz mi co jest grane, czy mam zacząć rozmawiać z nim?
    - Ja chętnie wszystko opowiem - roześmiał się jeszcze bardziej.
    - Dobra, chodź.
    Krzysiek w końcu dał za wygraną. Delikatnie złapał mnie za łokieć i wyprowadził z pokoju. Zeszliśmy na dół, by usiąść na sofie. Zapanowała niezręczna cisza. Jego wzrok błądził po ścianach. Może się myliłam i chodziło jednak o coś poważnego?
    - No więc? - zaczęłam.
    - Chodzi o to, że dostałem zaproszenie - powiedział z taką miną, że aż bałam się zapytać na co.
    - Tak?
    - Na ślub kuzynki.
    „Faktycznie tragedia.“
    - Yhm. Kontynuuj - uśmiechnęłam się, ale widząc jego wyraz twarzy od razu spoważniałam.
    - Z osobą towarzysząca.
    „Serio? Czyli cały czas chodziło tylko o to?“
    I w tym momencie rozpoczęła się walka. Ile ja musiałam przejść, by się nie roześmiać.
    - Dlatego chciałem cię zapytać - spojrzał na mnie błagalnie. Oczywiście wiedziałam o co chodzi, ale dałam mu dokończyć. - Czy poszłabyś ze mną? Wiem, że to bez sensu, ale...
    - Spokojnie - przerwałam mu. - Kiedy to będzie?
    - 1 czerwca
    - Myślę, że dałabym radę. Tylko musisz wiedzieć jedno. Nie za bardzo umiem tańczyć.
    - Na pewno nie jest tak źle. Czyli jak? Zgadzasz się? - na jego twarzy pojawił się w końcu cień uśmiechu.
    - No jasne.
    Gdy wracaliśmy na górę zapytałam:
    - I tylko to cię tak dręczyło?
    - No w zasadzie. Trochę to głupie, nie wiedziałem jak zareagujesz...
    - Bardzo to głupie! - szturchnęłam go w bok. Roześmialiśmy się oboje.
   
    Po kolacji zebraliśmy się w pokoju Krzyśka i Dawida, by zgodnie z planem zagrać w karty. Oprócz gospodarzy i mnie zjawili się jeszcze Piotrek, Kacper i Grzesiek- asystent trenera Kruczka. Zgodnie z obietnicą najpierw mieliśmy zagrać w dobrze znane mi makao. Wiewiór rozdawał karty.
    - Tylko dzisiaj nie zaśnij - odezwał się do mnie. Wszyscy ryknęli śmiechem przypominając sobie wczorajszą sytuację. Podczas, gdy wszyscy z przejęciem śledzili przemieszczanie się piłki po murawie, Morfeusz wezwał mnie do krainy snów.
    - Bardzo śmieszne - odburknęłam.
    - Gdybyś tylko widziała jak słodko wyglądałaś - Dawid próbował odtworzyć moją pozę.
    - Widziałam na zdjęciu, które postanowiliście umieścić na moim profilu na facebooku. Naprawdę mogliście sobie to darować.
    - Ale przyznaj. Pod żadną fotką nie miałaś tylu lajków - śmiał się Krzysiek.
    - W sumie racja - uśmiechnęłam się. - Jednak nie zmienia to faktu, że powinnam być na was śmiertelnie obrażona.
    Z dwóch stron objęły mnie ramiona skoczków. Zinterpretowałam to jako nieme „Nie gniewaj się.“
    - Spokój. Gramy - odezwał się, nagle śmiertelnie poważny, Piotrek.
    Jak się okazało wszyscy doskonale znali zasady tej ponadczasowej gry karcianej. Mi jak zwykle szczęście nie dopisywało. Po dobraniu 30 kart, nie mogłam utrzymać ich w rękach. Ostatecznie wygrał Kacper.
    Zaczęły się przygotowania do pokera. Nigdy nie miałam okazji spróbować swych sił w tej grze. Chłopaki chcieli mnie poduczyć, jednak na razie wolałam być tylko obserwatorem. Wszyscy założyli ciemne okulary. Poczułam się jak w prawdziwym kasynie w Las Vegas. Pominę fakt, że wyglądali przekomicznie.
    - Zgłaszam nieprzygotowanie. Nie mam żadnych okularów - zrobiłam smutną minkę.
    - Łap - Krzysiek rzucił w moją stronę gogle narciarskie. Od razu je założyłam.
    - Jak wyglądam?
    - Jak spawacz - Piotrek nie zwlekał z odpowiedzią.
    - Dzięki. Grunt to szczerość.
    - Ładnemu we wszystkim ładnie - stwierdził Krzysiek, zajmując miejsce obok mnie.
    Rozpoczęła się gra. Ze skupieniem śledziłam poczynania Titusa. Co chwila tłumaczył mi coś na ucho, próbując wtajemniczyć w zasady tej zawiłej gry. Zostałam też pouczona by moja twarz nie zdradzała absolutnie żadnych emocji. Muszę przyznać, że to było dla mnie najtrudniejsze.
    W pewnej chwili rozległo się pukanie. W drzwiach stanął mój trener.
    - Chłopaki, nie widzieliście gdzieś Anki?
    Zdjęłam gogle i spojrzałam na niego. Wydawał się być rozbawiony.
    - No tak. Słuchaj jutro biegniesz w ostatniej zmianie.
    - Ok.
    - Załatwię ci takie same gogle - zaśmiał się wychodząc.
    - Nie ma sprawy - krzyknęłam za nim.
    - Jutro sztafeta? - zapytał Kacper.
    - Tak.
    Po dość długiej grze ostatecznie wygrał Dawid. Posprzątaliśmy i udaliśmy się do swoich pokoi. Wyszedł za mną Krzysiek. Korytarz był już pusty.
    - Poczekaj. Jeszcze raz dziękuję - zaczął.
    - Przestań. Nie mam sprawy.
    Później wydarzyło się coś, co kompletnie mnie zaskoczyło. Ujął moją dłoń i delikatnie musnął moje usta. Potem jak gdyby nigdy nic... zniknął za drzwiami pokoju. Weszłam do swojego. By zająć czymś myśli chwyciłam za książkę. „...ten, kto kocha naprawdę, kocha w milczeniu, uczynkiem, a nie słowami.” Zamknęłam ją i odłożyłam na miejsce. Wpatrywałam się w ścianę, zastanawiając się co właściwie stało się przed chwilą...

____________________________________________

Rozdział krótki, znów z dużą ilością dialogów, ale musicie mi wybaczyć. 
Wspomniana i cytowana książka to "Cień wiatru" autorstwa Carlosa Ruiza Zafóna.

Pod ostatnim rozdziałem zostałam nominowana do The Versatile Blogger Award. Postanowiłam nie bawić się na tym blogu w różnego rodzaju nominacje, bo mimo wszystko zajmuje to zbyt dużo czasu. Jednak stwierdziłam, że należy wam się kilka słów o mnie:
1. Jestem zagorzałym kibicem mojego ukochanego klubu koszykówki Energa Czarni Słupsk.
2. Mimo, że mieszkam blisko morza, rzadko kiedy jeżdżę na plażę, bo nie lubię się opalać.
3. Jako prezent na 18-ste urodziny, które będę miała w styczniu, poprosiłam rodziców o wyjazd na Puchar Świata w skokach narciarskich do Zakopanego.
4. Lody truskawkowe smakują mi tylko w Lodziarni Żarneccy na Krupówkach.
5. Moim marzeniem jest zobaczyć na żywo wodospad Iguazu w Brazylii.
6. Moim hobby jest zbieranie autografów (głównie sportowców).
7. Nie rozumiem ludzi, którzy nie doceniają uroku Tatr.

Dziękuję za uwagę. ;)

wtorek, 9 lipca 2013

7. Zaklęte słowo na "m"

Kolejne zawodniczki dobiegały do mety, a ja cały czas siedziałam na miejscu przeznaczonym dla „current leader“. Co chwilę pojawiał się kamerzysta, robiąc zbliżenia na moją twarz. Od ciągłego uśmiechania się rozbolała mnie już buzia.
    Byłam ciekawa, co czuję Justyna oglądając bieg w telewizji. Pewnie wściekała się, że nie może tu być. Dziwnie było szykować się do wyjazdu na trasę bez niej. Jednak wiedziałam, że bardzo mnie wspiera. To chyba właśnie to uczucie sprawiło, że teraz miałam szansę na życiowy wynik. Nigdy nie przypuszczałam, że będę otoczona ekipą tak wspaniałych ludzi. To dla mnie naprawdę ważne.
    Co chwila na horyzoncie pojawiał się mój trener. Patrzył na mnie, uśmiechał się i szedł dalej. Nigdy go takiego nie widziałam. No może poza Mistrzostwami Juniorów, gdy zdobyłam złoto w sprincie. Strasznie był dumny. Grześka też nosiło. Dorwał aparat i zaczął mi robić zdjęcia. Czy tylko mnie jeszcze nie ogarnęła paranoja wynikająca z wszechobecnej szczęśliwości?
    Spiker oznajmił zmianę liderki. Ucieszyłam się, bo od tego siedzenia zrobiło mi się dość zimno. Spojrzałam na linię mety. Marit Bjoergen. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Dopiero ona była szybsza ode mnie. Teraz poczułam, że dokonałam czegoś wielkiego. Zaczęłam się denerwować jak przed wyczytaniem ocen z testu, który według moich przeczuć napisałam dobrze. Ustąpiłam miejsca Norweżce. Uścisnęłyśmy sobie dłonie i pogratulowałyśmy nawzajem. Podeszłam do mojej ekipy.
    Grzesiek z trenerem zgodnie stwierdzili, że to był bardzo udany start i że zrobiłam naprawdę wielką rzecz. Nikt nie powiedział tego głośno, ale jestem pewna, że wszyscy myśleliśmy o tym samym. Zaklęte słowo na m, nie padło zanim ostatnia zawodniczka nie wbiegła na linię mety.
     Na trasie pozostałą już tylko Therese Johaug. Stałam jak sparaliżowana. W chwili, gdy przekroczyła linię mety wszyscy zaczęli mnie ściskać. Patrzyłam w jeden punkt, myśli biegały jak szalone, nie mogłam wydusić ani jednego słowa. Wszyscy mi gratulowali.
    -Ania, masz medal! - Grzesiek w końcu użył zaklętego słowa.
    -Tak. Wiem - odpowiedziałam cicho.
    - Leć do reszty. Zaraz będzie ceremonia kwiatowa - powiedział wyraźnie łamiącym się głosem trener.
    Panował wielki harmider, a ja szłam jak w amoku. Pogratulowałam dwóm Norweżkom, które zajęły miejsca przede mną. Therese szalała z radości. Uścisnęła mnie mocno.
    Miałam wrażenie, że zaraz otworzę oczy i wszystko to zniknie. Obudzę się w moim pokoju w Zakopanem. Jednak nic takiego się nie działo. Grupa Polskich kibiców zaczęła skandować moje imię. Czułam, że łzy podchodzą mi do oczu, ale nie mogłam płakać. Zbyt dużo emocji.
    Spiker wyczytał moje nazwisko. Stanęłam na najniższym stopniu podium.Miałam wrażenie, że zdobyłam szczyt świata. Polskie flagi powiewały na wietrze. Moi rodacy nie kryli radości. Wreszcie jakiś oficjel wręczył mi okazały bukiet. Gdy wszystkie stałyśmy już na podium, odegrano hymn Norwegii.
    Po chwili przeznaczonej na zdjęcia, zeskoczyłam ze stopnia. Polacy odśpiewali mi gromkie „Sto lat“. Podeszłam do nich. Chwilę później utonęłam w morzu ich gratulacji. Byłam w siódmym niebie. Usłyszałam jak ktoś mnie woła. Oddałam kwiatki małej dziewczynce i ruszyłam w stronę reporterów.

    W drodze do hotelu puściły wszystkie emocje. Rozpłakałam się jak małe dziecko. Reszta dziewczyn próbowała mnie uspokoić. Śmiałam się przez łzy. Cały czas czułam się jak w bajce.
    Gdy dojechaliśmy, na podwórku było zaskakująco cicho. Byłam ciekawa czy na miejscu są już skoczkowie. Unikałam ich, od chwili lądowania w zaspie. Za to oni cały czas mieli z tego niezły ubaw.
    Otworzyłam drzwi. W holu ujrzałam całą polską kadrę.
     - Wszystkiego najlepszego!
    Przez całe to zamieszanie zapomniałam o swoich urodzinach! Osoby, które przyjechały ze mną dołączyły do reszty. Po raz drugi tego dnia zaśpiewano mi „Sto lat“. Stałam naprzeciwko nich i nie wytrzymałam. Znowu się rozkleiłam. Łzy płynęły mi ciurkiem po twarzy. Po zakończeniu piosenki, podeszłą do mnie Justyna. W dłoniach trzymała okrągłe kruche ciasto, które pełniło funkcję tortu. Po środku symbolicznie wbito jedną świeczkę.
    - Pomyśl życzenie i zdmuchnij.
     - Właśnie przeżywam najpiękniejszy dzień w życiu. O czym jeszcze mogę marzyć?
    - O złocie - krzyknął ktoś ze zgromadzonych, co wywołało ogólny śmiech.
    Zamknęłam oczy. Przestałam płakać, a oddech się uspokoił. „Odwagi w miłości.“ Pomyślałam i dmuchnęłam w stronę świeczki. Płomyk zgasł. W pomieszczeniu rozległy się brawa. Przez tłum przedzierali się Krzysiek i Dawid. Ten pierwszy trzymał ogromny bukiet czerwonych róż. Zaczął nieśmiałym głosem:
    - W pierwszej kolejności chcielibyśmy cię bardzo przeprosić. Z tą zaspą to chyba nie był najlepszy pomysł.
    - To było w celu wywołania złości. Tak, żebyś mogła wyładować ją na biegu. Widzisz, a teraz masz medal... - wtrącił się blondyn. Zmarszczyłam brwi i posłałam mu wymowne spojrzenie. - Dobra, już się nie pogrążam. Po prostu przepraszamy.
    Nigdy ich takich nie widziałam. Naprawdę czuli skruchę. Ich twarze wyglądały tak niewinnie. Jak oblicza dzieci, które przed chwilą zostały przyłapane na wyjadaniu słodyczy z szafki. Z trudem powstrzymywałam śmiech.
    - Nic się nie stało chłopaki. Było minęło. Na złe mi to nie wyszło.
    Na te słowa wyraźnie rozpromienieli. Krzysiek rozpoczął składanie mi życzeń, ale co chwilę w słowo wcinał się Dawid.
    - To teraz życzymy ci wszystkiego co najlepsze z okazji urodzin. Dużo zdrówka, szczęścia, miłości...
    - ...i czułości, przede wszystkim dużo przytulania.
    - Sukcesów w każdej dziedzinie życia...
    - ...przede wszystkim medali.
    - Po prostu czerp radość z tego co robisz. Proszę. Kwiaty od całego zespołu - powiedział Titus, podając mi bukiet. - Wszyscy gratulujemy ci dzisiejszego sukcesu. Nawet nie wiesz jacy jesteśmy dumni.
    „Nie rozpłaczę się. Nie rozpłaczę się. Nie, nie obleję się znowu łzami. Co jest dzisiaj ze mną nie tak?“
    - Bardzo wam wszystkim dziękuję.
    Nie miałam siły powiedzieć nic więcej. Mocno się do nich przytuliłam. Nigdy wcześniej nikt nie przygotował dla mnie czegoś takiego.
    - Właśnie o to mi chodziło. Nie wiedziałem, że tak szybko weźmiesz sobie do serca moje życzenia - powiedział uradowany Dawid. W odpowiedzi otrzymał kuksańca w bok.
    Kolejne osoby podchodziły do mnie z życzeniami. Cały czas walczyłam, by znów nie oblać się łzami. Poznałam się z żoną Kamila i Stefana, które przyjechały wczoraj. Wszyscy częstowali się urodzinowym ciastem. Nagle oniemiałam. Przede mną stał nie kto inny jak Adam Małysz. Człowiek legenda. Wieloletni idol. Do tej pory miałam okazję widzieć go na żywo jedynie podczas konkursów skoków w Zakopanem. Teraz stoi tuż obok mnie. Niebywałe.
    - Ojej. Dzień dobry - zaczęłam niezwykle elokwentnie.
    - Podobno w telewizji wyglądam na przystojniejszego, ale żeby aż tak... - zaśmiał się.
    - Przepraszam, ale po prostu nie spodziewałam się. Boję się pomyśleć co jeszcze dobrego może mnie dziś spotkać.
    Gdy złożył mi życzenia, podeszła do mnie Justyna. Chwyciła mnie w ramiona i mocno przytuliła.
    - Jesteś niezwykła. To co dziś zrobiłaś to naprawdę coś wielkiego. Obyś miała w sobie dużo pasji i wytrwałości, a osiągniesz wiele.
    I znów kłębione od tylu minut emocje opuściły moje ciało pod postacią łez. To już chyba podchodziło pod histerię. Tyle co dziś, nie płakałam chyba przez całe życie. 
    - Coś ty? Nie płacz, głupia.
    - To miał byś twój medal. Gdybyś dziś biegła...
    - Ciii... - położyła mi palec na ustach. - Ale nie biegłam. Nie myśl tak. To twój dzień, twój sukces. W pełni na niego zasłużyłaś. Nie maż się. Chodź na ciacho.
    Otarłam twarz chusteczką i dołączyłam do reszty. Mogłam sobie tylko wyobrazić jak bardzo czerwone i opuchnięte są moje oczy. Drożdżowe ciasto nie miało w sobie ani grama słodyczy, dlatego mogliśmy sobie pozwolić na choć jeden niewielki kawałek. Spojrzałam w stronę skoczków.
    - Domyślam się, że to był wasz pomysł z tą niespodzianką.
    - Mieliśmy przygotować coś na wieczór, żebyś pomyślała, że wszyscy zapomnieli o twoich urodzinach - zaczął Maciek.
    - Jednak medalistki mistrzostw świata nie wypada denerwować - zaśmiał się Stefan.
    - Od razu po treningu kupiliśmy kwiaty i wła la - zakończył streszczać Piotrek.
    - Ale skąd wiedzieliście, że to dziś. Szczerze przyznam, że sama zapomniałam o urodzinach.
    - Krzysiek nam powiedział.
    Spojrzałam w stronę Titusa. Nie zwracał uwagi na słowa kolegów. Wydawał się nieobecny. Zbliżyłam się do niego i pocałowałam w policzek. Spojrzał na mnie zdziwiony.
    - Dziękuję.
    Wpatrywałam się w jego szaleńczo błękitne oczy.
    - Nie ma za co - odpowiedział łamiącym się ze zmieszania głosem.
    Chłopaki patrzyli w naszą stronę. Ciszę przerwał Dawid.
    - Gdybym wiedział, że te życzenia tak szybko się sprawdzą, życzyłbym ci więcej kasy.

    Resztę dnia spędziłam na odbieraniu telefonów i odpisywaniu na smsy. Na facebooka wolałam nawet nie zaglądać. I tak nie miałam na to czasu.
    Bardzo denerwowałam się przed ceremonią. Nosiło mnie po całym hotelu. Zawędrowałam do jednego z pomieszczeń na parterze, by zaparzyć sobie herbatę. Jednak już ktoś tam był. Maciek i Dawid stali na kanapie trzymając w dłoniach wielkie białe prześcieradło. Stojący obok nich Piotrek podawał im pinezki. Reszta nawigowała stojącą na podwyższeniu dwójką. Skupili się na swojej pracy tak bardzo, że nawet nie zauważyli mojej obecności. Powinnam po cichu się z tamtą oddalić, jednak ciekawość wzięła górę.
    - Co wy właściwie robicie?
    - Prowizoryczna sala kinowa na dzisiejszy mecz - odpowiedział mi Kamil.
    - No tak, dzisiaj Gran Derbi - przypomniała mi się nasza niedzielna rozmowa o dwóch najlepszych hiszpańskich drużynach.
    - Wyobrażasz sobie, że we włoskiej telewizji nie będzie żadnej transmisji? - zapytał wyraźnie oburzony tym faktem Maciek.
    - Na szczęście jest jeszcze internet - dodał z ulgą Dawid.
    - Skąd to macie? - wskazałam  na stojący na stole projektor.
    - Ładnie poprosiliśmy obsługę hotelu - odpowiedział mi Kacper, serwisman chłopaków.
    - Miło patrzeć na współpracujących ze sobą kibiców Barcy i Realu, ale nie będę wam przeszkadzać.
    Odwróciłam się i zmierzałam w stronę drzwi. Za moimi plecami  słyszałam cichy chichot zgromadzonych. Dawid krzyknął za mną:
    - Pamiętaj, że musisz oglądać z nami.
    - Zobaczymy.

    Po dziewiętnastej wsiedliśmy do autokaru, by pojechać na ceremonię medalową. Oczywiście nie mogło zabraknąć moich trenerów- Grześka i pana Marka. Na wyjazd z nami zdecydowali się  także kilku innych członków ekipy oraz wszystkie pozostałe narciarki. Najbardziej cieszyłam się z towarzystwa Justyny. Czułam, że wszyscy bardzo mnie wspierają. Cieszyli się z mojego sukcesu.
     Chwilę przed odjazdem,  do autokaru wsiedli skoczkowie. Patrzyłam na nich zdziwiona.
    - A wy co?
    - Myślałaś, że pozwolimy by ominęła nas taka wiekopomna uroczystość. Nie ma mowy! - odpowiedział Piotrek.
    - Może podziała to na nas mobilizująco, a wtedy ty będziesz oglądać nas na podium - dodał Kamil.
    - Mam taką nadzieję, że będzie mi to dane już za kilka dni.
    Na końcu wsiadły Ewa i Marcela.
    - Ja jadę w roli fotografa - blondynka wskazała na aparat.
    - A ja z czystej ciekawości - uśmiechnęła się żona Stefana.
    - Nie tłumaczcie się. Jest mi bardzo miło, że chcecie mi towarzyszyć.
    Na miejscu było już mnóstwo ludzi. Na wietrze powiewały flagi narodowe. Wśród nich znalazło się także kilkanaście polskich. Poprowadzono mnie za kulisy. Stała tam już dość duża grupa sportowców. Wszyscy czekaliśmy na rozpoczęcie.
    W końcu nadszedł ten czas. Stałam przy niewielkich schodach prowadzących na scenę. Podium było olbrzymie. Pod nim stało grono fotoreporterów. Gdzieniegdzie ulokowane były olbrzymie kamery telewizyjne. Poczułam jak po plecach przechodzi mi dreszcz. Za chwilę stanę przed kilku tysiącami ludzi patrzących tylko na mnie. Jakby tego było mało kolejne miliony będzie oglądało mnie w telewizji. Moja twarz ozdobi jutro stronice najbardziej poczytnych dzienników sportowych na całym świecie. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Nie nadawałam się do tego typu rzeczy.
    Chwilę później weszłyśmy na podest. Miałam stawiać pewne, stanowcze kroki. Jednak trudno wypełnić ten plan gdy nogi ma się jak z waty. Spojrzałam przed siebie. „O jeny!“ Całe morze głów, jedna przy drugiej, ze wzrokiem skierowanym w moją stronę. Nie miałam siły nawet prosto stać. W środku cała drżałam. Chwila moment a rozleciałabym się od środka. Na szczęście zlokalizowałam naszą ekipę. Wszyscy się śmiali. Mówili coś, patrząc na mnie, ale nie mogłam rozszyfrować ich słów. W końcu trener uniósł dłoń i gestem zaczął malować na twarzy uśmiech. Próbowałam wygiąć usta w podobny kształt, ale nie było to tak łatwe jak mogłoby się wydawać. Wszystko przed drgające z nerwów policzki. Musiałam wyglądać komicznie. Dziewczyny kierowały w moją stronę uspokajające gesty.
    Gdy pamiątkową nagrodę wręczona zdobywczyni czwartego miejsca, poczułam nagły ból brzucha. Wyczytano moje nazwisko. Tłum oszalał. Westchnęłam głęboko i ruszyłam przed siebie. Znalazłam się na stopniu oznaczonym numerem 3. Mój wzrok cały czas skierowany był w stronę polskiej ekipy. Skoczkowie wskazywali na mnie placem i pokazywali jakiś gest. Widziałam go już wcześniej, gdy cieszyli się z wygranych zawodów. Naśladując ich uniosłam obydwie ręce do góry. W tym momencie poczułam się taka szczęśliwa. Nie było żadnych barier, ograniczeń. Cały strach i niepokój nagle zniknął. Za chwilę na mojej szyi zawisł brązowy krążek. To był mój dzień!
    Wracając do domu wszyscy byli we wspaniałych humorach. Chłopaki odczuwali już atmosferę meczu. Znowu zaczęli kłócić się o to, kto wygra. Do tej żywiołowej dyskusji włączyli nawet pana Marka. W tym czasie Ewa pokazywała mi zrobione zdjęcia. Były świetne! Czułam, że ktoś mi się przygląda. Złapałam spojrzenie Krzyśka. Wydawał się jakby nieobecny, zamyślony. Uświadomiłam sobie, że nie odzywał się do mnie od południa. Przez chwilę znów patrzyłam w jego oczy, próbując wyczytać przyczynę troski. Gdy tylko to zauważył odwrócił się zmieszany. Byliśmy na miejscu.
_______________________________
Jak dotąd najdłuższy rozdział. Miałam zamieścić już w weekend, ale potrzebowałam na niego więcej czasu niż się spodziewałam. ;)
Dziękuję wszystkim, którzy regularnie czytają i obserwują bloga. Uwielbiam was! ;D
Serdecznie pozdrawiam, mając nadzieję, że wszystkie błędy zostaną mi wybaczone. ;)

niedziela, 30 czerwca 2013

6. Rozmowy niekontrolowane.

    Sobota obfitowała w rozczarowania. Los jakby chciał sobie z nas zakpić. Najpierw kolejny pech Justyny. Po czwartkowym upadku, w sobotę przegrała z bandą Norweżek. One cztery przeciwko jej jednej na czele biegu. To nie mogło się skończyć inaczej. W rezultacie razem z trenerem mają dość podłe nastroje. Oliwy do ognia dolewają jak zwykle media. Czasem zapominają o pewnych granicach. Zrobią wszystko dla przygotowania dobrego materiału. Trener Wierietelny zadecydował, że Justyna nie wystartuje we wtorkowym biegu. Nie za bardzo spodobał jej się ten pomysł. No cóż, oni rzadko kiedy się ze sobą zgadzają. Jednak wszędzie już głośno o rzekomym konflikcie. I czemu to ma służyć?
    W sobotę trzymaliśmy kciuki też za naszych skoczków. Niestety zamiast szału radości jest Kamil niemrawo błąkający się po hotelu. Nienawidzę takich sytuacji. Nie wiadomo wtedy co zrobić. Współczuć, porozmawiać na inne tematy, czy po prostu zostawić w spokoju. Nie jestem w tym dobra. Na nieszczęście widziałam wywiad ambitnego reportera TVP z Kamilem. Zaraz po takim konkursie, prośba o skomentowanie ostatniego skoku jest raczej nie na miejscu. Ale co tam, lepiej powiedzieć, że medal miał już prawie w kieszeni, przecież to tylko skoczek. Kto takich ludzi wysyła na mistrzostwa? Podziwiam Kamila, że nie zakończył tego żenującego przedstawienia w bardziej brutalny sposób.
    Dlatego niedziela zastała nas w niezbyt wesołych nastrojach. Na trasie odbywał się sprint drużynowy, dlatego nie mogliśmy odbyć treningu. Po raz pierwszy tego żałowałam. Tak mogłabym uciec od tej podłej sytuacji. Rozładować te emocje na czymś innym.
    Pogoda sprzyjała, dlatego skoczkowie złożyli mi ofertę nie do odrzucenia - wspólny spacer po okolicy. Kamil postanowił zostać.
    - Ania, wiesz, że idziesz z nami jako jedyna kobieta? - zapytał z rozbawieniem Piotrek.
    - Zabrzmiało to dość dziwnie. Mam się bać?
    - Ja tam nie wiem. Z nami nigdy nic nie wiadomo.
    - Dobrze, że jestem ubezpieczona - zaśmiałam się.
    Szliśmy sobie powolutku, co chwilę robiąc przerwę na zdjęcia. Rozmawialiśmy, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, o wszystkim i o niczym. Na pewno nie wracaliśmy do dnia poprzedniego.
    - Wiesz, że mam taką samą czapkę? - zapytał nagle Dawid.
    - Fajnie - odpowiedziałam. - A teraz ta chwila konsternacji. Ja noszę męską, czy ty damską.
    - Ja mam podobną, czyli jest 2 do 1 - wtrącił się Krzysiek.
    - Z sympatii do ciebie, możemy jednak stwierdzić, że jest bez ograniczeń płciowych.
    - Jestem ci, to znaczy wam, dozgonnie wdzięczna. Od dziś będą nosić tą czapkę z należytym honorem. Swoją drogą już widzę ten napis na sklepie- „Tylko u nas czapki bez ograniczeń płciowych.“
    - Call me genius.
    Po drodze spotykaliśmy kibiców. Wszyscy byli bardzo mili. Witali się z nami, rozmawiali, życzyli powodzenia w startach. Co niektórzy widząc, że jesteśmy z Polski, pytali chłopaków o Adama Małysza. Przy okazji dowiedziałam się, że ma  wkrótce do nas przylecieć. Może jego obecność przyniesie nam szczęście.
    W międzyczasie tematem rozmów stała się piłka nożna. Uściślając najbliższy mecz między Barcą a Realem. Wykłócali się, kto ma większe szanse na zwycięstwo. Próbowali wciągnąć w to nawet mnie, ale nie należałam do zagorzałych fanów zagranicznej piłki nożnej. Myślałam, że zabiją mnie wzrokiem, gdy oznajmiłam, że jest mi to obojętne kto wygra. „Przecież Barca to najlepszych klub wszech czasów.“ „Real z Mourinho nie ma sobie równych.“ „Nie mów, że stawiasz na bandę Cristiano.“ Trudno było im zrozumieć, że nie przepadam za futbolem. Owszem, od czasu do czasu mogłam obejrzeć jakiś mecz, ale nie kibicowałam żadnej z drużyn. W końcu wspólnie stwierdzili, że czy tego chcę czy nie będę musiała obejrzeć z nimi ten mecz. Mam się przekonać jak wygląda prawdziwa gra.
    - Ania, a skąd ty właściwie pochodzisz? - zapytał Dawid.
    - Z Torunia - odpowiedziałam.
    - Ale ja się pytam na poważnie.
    - A ja ci odpowiadam.
    Wyglądał na dość zmieszanego.
    - To jak ty się znalazłaś w Zakopanem? I dlaczego biegi narciarskie. Teraz to już nic nie wiem.
    Nie miałam wyjścia po raz kolejny musiałam opowiadać swoją nudną historię. O tym, że mieszkałam w Toruniu i tam mam rodzinę; o cioci w Zakopanem u której spędzałam wszystkie ferie zimowe i inne przerwy od nauki; że zamiast bezmyślnie zjeżdżać na nartach z górki, wolałam biegać w nich po płaskim;  o pierwszych udziałach w różnego typu zawodach dla amatorów; „odkryciu“ mnie przez trenera i o tym, jak mało brakowało, żeby nie dopuścili mnie do matury, po spędzeniu większości zimowego czasu w górach.
    - Potem zamieszkałam w Zakopanem i zaczęłam porządne trenowanie, połączone z zaocznym studiowaniem. Resztę doczytacie na Wikipedii - zakończyłam.
    Wyglądali na dość zdziwionych. Jedynie Maciek i Krzysiek, którzy wiedzieli o tym wcześniej z rozbawieniem zerkali na resztę chłopaków.
   
    Po powrocie z treningu zobaczyłam, że chłopaki formują coś ze śniegu pod hotelem. Podeszłam bliżej.
    - Co budujecie? - zapytałam.
    - Skocznie - odpowiedział Stefan.
    - Aha, to wszystko tłumaczy - odparłam, trochę ironicznie. Jednak żaden z nich chyba nawet tego nie usłyszał. Wszyscy byli pochłonięci usypywaniem śniegu.
    - Może mi ktoś powiedzieć, po co wam to, bo chyba nie będziecie tutaj skakać?
    - To jest tor, Aniu. Popatrz tędy będzie jeździł nasz super wypasiony zdalnie sterowany bolid - spokojnie tłumaczył mi Dawid, ewidentnie bardzo dumny z dzieła.
    - A ten odcinek będzie nosił moje imię - wtrącił Kamil.
    - Wy mówicie serio?
    - Zaraz zobaczysz jak będziemy śmigać po torze. Tymczasem nie przeszkadzaj nam w pracy.
    - Jak dzieci - powiedziałam pod nosem, siadając na położonej na śniegu torbie.
    - Po treningu? - zapytał Kamil, który w tej chwili usiadł koło mnie.
    - Tak. Nie siadaj na ziemi, może zmieścimy się tu oboje - wskazałam na torbę.
    - Nic mi nie będzie. Chłopaki opowiedzieli mi czego dowiedzieli się o tobie podczas spaceru. Niesamowita historia.
    - No tak. Jak widzę bardzo ich poruszyła. A ty gdzie się podziewałeś? Jak wróciliśmy chyba cię nie było.
    - Nie. Też postanowiłem się przejść. Byłem w kościółku. Całkiem niedaleko. Jak wróciłem już to budowali - wskazał na śnieżny tor.
    - Wyobraźnię to oni mają trzeba przyznać.
    W tym samym czasie „budowlańcy“ stwierdzili, że wszystko jest już gotowe. Kamil wstał by dołączyć do kolegów. Auto, którym sterował Dawid krążyło po śniegu. Akrobacje nagrywał Stefan. Śledziłam ich poczynania z niemałym rozbawieniem. W mojej kieszeni wibrował telefon. Wyjęłam go i zaczęłam odpowiadać na otrzymany sms’y. Skupiłam się na urządzeniu, gdy nagle poczułam jak ktoś mnie chwyta. Dawid i Krzysiek złapali mnie z dwóch stron. Zaczęłam krzyczeć.
    - Postawcie mnie, błagam!
    - Więcej nie będziesz się z nas śmiała - Dawid wydawał się wyraźnie rozbawiony.
Stefan wyjął mi z ręki telefon. Zatrzymaliśmy się, po czym chłopaki zaczęli mną huśtać.
    - Trzy, czte-ry! - krzyknęli, a ja wylądowałam w ogromnej zaspie.
    Musiała minąć chwila zanim z niej wyszłam. Wszyscy wokół śmiali się, jakby naprawdę mieli z czego. Byłam cała mokra. Miałam lodowate ręce, a z włosów kapała mi woda. Najchętniej wydarłabym się na nich  wniebogłosy.
    - Nienawidzę was! - wycedziłam przez zęby.
    - My też cię kochamy, Aniu - odpowiedział cały czas się śmiejąc Krzysiek.
_________________________________________________

Od ostatniego posta znowu minęło trochę czasu, ale nie miałam weny. Z resztą chyba to widać. ;)
Miało być miej dialogów, ale wyszło jak zwykle. 
Zapraszam was także na mojego nowego bloga, który znajduje się pod jakże niebanalnym adresem: takbardzoblog.blogspot.com
Pozdrawiam i życzę udanych wakacji!

piątek, 21 czerwca 2013

5. Pierwsze koty za płoty.

    Miałam na sobie kremową sukienkę. Orkiestra grała szybką piosenkę. Siedziałam przy stole, gdy ktoś nagle wywołał moje imię. Podniosłam wzrok.
    - Zatańczysz?
    - Jasne.
    Udaliśmy się na parkiet. Wszędzie było pełno ludzi, ale teraz liczyliśmy się tylko my. Był świetnym tancerzem. Moja sukienka wirowała wokół mnie. Z mojej twarzy nie schodził uśmiech. Byłam w siódmym niebie. Muzyka zmieniła się na bardziej subtelną. Delikatnym gestem przysunął mnie bliżej siebie. Objął mnie w pasie. Nasze spojrzenia się spotkały. Jego twarz była coraz bliżej mojej. W tej samej chwili w sali rozległ się alarm.
    Otworzyłam oczy i wyłączyłam budzik. Tak jak myślałam. Zawsze gdy muszę wstać wcześnie najlepiej mi się śpi. I śni. Dlaczego marzenia senne zawsze muszą mnie odwiedzać dopiero nad ranem?
    Przeciągnęłam się na łóżku, emitując przy tym bliżej nieokreślone dźwięki. Przymknęłam jeszcze na chwilę oczy.
    - Myślałam, że jakiś kot wszedł do pokoju. Wstawaj - powiedziała Justyna, jednocześnie zdejmując ze mnie kołdrę.
    - Bardzo śmieszne.
    Z wielkimi problemami, ale wywlekłam się z łóżka. Cały czas myślałam o moim śnie. Byłam ciekawa, jakby się skończył. Jednak bardziej zastanawiałam się postąpiłabym,  gdyby się ziścił.
    Po chłodnym prysznicu, który naprawdę dobrze mi zrobił, udałam się na śniadanie. Na piętrze panowała błoga cisza. Skoczkowie jeszcze spali.
    Zaczęliśmy pakować sprzęt do autokaru. Stałam przy wejściu do pojazdu, gdy ktoś zaczął mnie nawoływać. Uniosłam głowę i spojrzałam na hotel. Zobaczyłam Krzyśka wychylającego się przez okno. Miejsce przy nim próbował zająć Dawid. Pomachałam w ich kierunku.
    - A wy co chłopaki?
    - Chciałem ci życzyć powodzenia - krzyknął Krzyś.
    - Chcieliśmy - poprawił go blondyn.
    - Tak, chcieliśmy.
    - Dziękuję wam bardzo, ale teraz...
    - Hej, chciałabym przypomnieć, że nie tylko Ania dzisiaj startuje - przerwała mi Paulina.
    - Oj wiemy. Za was też trzymamy kciuki.
    - Dzięki, za łaskę - odpowiedziała im i weszła do autokaru. Reszta ekipy ryknęła śmiechem.
    - Dobra. Zamykajcie to okno, bo się przeziębicie - zawołałam do chłopaków na odchodne.
    - Spokojnie, twarde z nas chłopaki - zaśmiał się Dawid.
    - Trzymaj się Anka!
    - Do zobaczenia później!
    Pomachałam im i zajęłam miejsce w autokarze.
    Na miejscu było już mnóstwo zawodniczek. Norweżki jak zwykle trzymały się razem i raczej stroniły od innych. Na początku wszystkie odbyłyśmy biegi treningowe. Pogoda była wspaniała. Przy trasie pojawiały się pierwsze grupy kibiców. Bardzo duży odsetek stanowili oczywiście Polacy.
    Gdy rozpoczęły się eliminacje, zaczęłam się lekko denerwować. Justyna miała jak zwykle w takich momentach kamienną twarz. „Rutyniara.“ Reszta dziewczyn udała się już na linię startu. Wyruszały szybciej niż my. Nie mogłam się na niczym skupić. Myśli biegały mi jak szalone.
    - Nie denerwuj się - powiedział nagle cichym tonem Grzesiek. Spojrzałam w jego stronę. Razem
z trenerem uważnie mi się przyglądali. Pan Marek wyglądał na strapionego, ale jak zwykle nic się nie odzywał. Wydaję mi się, że on stresuję się moimi startami jeszcze bardziej niż ja. Oczywiście o ile to możliwe.
    - Co? Ja? Nie - odpowiedziałam niepewnym głosem.
    - Spokojnie, będzie wszystko dobrze.
    Nienawidziłam takich gadek. Wbrew pozorom wcale to nie pomagało.
    - Wiem - ucięłam krótko.
    Kilkadziesiąt minut później byłam już przy mecie. Pomimo, że klasyk to nie jest mój ulubiony styl, to całkiem nieźle mi poszło. Teraz czekałam, aż dobiegnie reszta zawodniczek. Miałam duże szanse na zakwalifikowanie się do ćwierćfinałów. Reszta Polek zaczęła się już przebierać i pakować. Dla nich sprint już się zakończył.
    W końcu wszystko było już jasne.
    - Ostatecznie zajęłaś 22. miejsce. Pobiegniesz razem z Justyną w 4. ćwierćfinale - ze stoickim spokojem poinformował mnie trener Marek. Przekazał mi nazwiska pozostałych dziewczyn, które przydzielono do naszego biegu i znów zniknął. Zaczęłam się śmiać. W chwilach, kiedy schodzi ze mnie stres, łapie mnie głupawka. Plan minimum został osiągnięty. Pierwszy bieg za mną. Mogłam trochę odsapnąć.
    Mój bieg wygrała Justyna. Oczywiście nikogo to nie zdziwiło. Ja dobiegłam jako piąta. I tak bardzo się cieszyłam. Nie liczyłam nawet na występ w ćwierćfinale.
    Przebrałam się i przygotowałam do powrotu do hotelu. Jednak na razie nigdzie się nie wybierałam. Razem z resztą kadry czekaliśmy na biegi z udziałem Justyny. Przed biegiem zajęliśmy miejsca tuż za linią mety. Przed nami stał ekran na którym widzieliśmy jak zawodniczki ustawiają się na starcie. Wzięliśmy ze sobą flagę Polski. Oczyma wyobraźni widziałam już jak zakładam ją na ramiona naszej Królowej Nart. Nikt z nas nie miał wątpliwości kto wygra ten bieg. Strasznie się denerwowałam. „Justyna, wszystkie twoje nerwy biorę na siebie.“ Wystartowały. Wszyscy spoglądaliśmy na ekran, mocno ściskając kciuki. Polscy i norwescy sympatycy biegów przekrzykiwali się nawzajem. Nagle stało się coś czego absolutnie nikt się nie spodziewał. Zamarliśmy. „Niemożliwe. Przecież to się nie mogło stać naprawdę.“ Tyle przygotowań. Tyle nadziei. Jeden mały upadek na początku trasy i wszystko to nie ma już znaczenia. Złożyliśmy i schowaliśmy flagę. Nikt się nie odzywał. Poczułam ogromną bezsilność. Bezsilność wobec losu. Parszywe przeznaczenie niczym w tragedii antycznej. To była jedna z tych chwil, gdy wierzyłam, że można cofnąć czas.

    Na obiedzie wszyscy zajęli te same miejsca co dnia poprzedniego. Tym razem to ja byłam pierwsza przy naszym stoliku. Cały czas myślałam o tym co stało się na trasie i o naszym milczącym powrocie do domu. Nie dotyczyło mnie to bezpośrednio, jednak nie dawało mi to spokoju.
    W tym samym momencie przyszli skoczkowie.
    - I jak wrażenia po pierwszym biegu? - zapytał Stefan.
    - Mieszane - odpowiedziałam.
    - Czemu? Według mnie bardzo dobrze ci poszło. Może ćwierćfinał to nie jest szczyt marzeń, ale jak na pierwszy raz to chyba całkiem nieźle - do rozmowy włączył się Krzysiek.
    - Jasne. Nie liczyłam nawet na to. Jestem mega zadowolona ze swojego występu. Jednak myślałam, ba byłam wręcz pewna, że dzisiaj na podium stanie Justyna.
    - A, o to chodzi. Słuchaj, nie możesz tego tak roztrząsać. Taki jest sport. Po prostu tak już jest.
    - Wiem, ale...
    - Ciii... Jedz - przerwał wskazując na moje nietknięte jeszcze jedzenie.
    Oczywiście miał rację. Pewne rzeczy dochodzą do nas, dopiero wtedy gdy ktoś wypowie je głośno.
    Po posiłku chciałam jak najszybciej udać się do pokoju, aby odpocząć przed wieczornym treningiem. Biegłam po schodach, gdy nagle potknęłam się na jednym z nich.
    - Nic ci się nie stało? - zapytał stojący nade mną Maciek. Wyglądał na zaniepokojonego. Podał mi rękę, abym mogła bezpiecznie wstać.
    - Na szczęście nie - odpowiedziałam, podnosząc się. - Co za dzień same upadki.
    - No fakt. Ania na pewno nic ci nie jest? - zatroskanie nie znikało z jego twarzy.
    - Spokojnie. Jestem cała, serio. - Zaczęłam się śmiać. Dziwna reakcja organizmu na podwyższoną adrenalinę spowodowaną wszelakimi upadkami. Efekt spotęgowała poważna mina bruneta. - Tylko nikomu nie mów, że ze mnie taka niezdara.
    - Dobra. Obiecuję, że nie pisnę ani słowa. Tak na marginesie to gratuluję całkiem udanego debiutu
w mistrzostwach.
    - Jak to mówią- pierwsze koty za płoty. Dziękuję ci bardzo.
    - Nie ma sprawy - również zaczął się śmiać. Każde z nas zniknęło w swoim pokoju.

    Wieczorem jak zwykle udałam się na jogging. Okolica była naprawdę malownicza. Gdy wróciłam do hotelu było już całkiem ciemno. Na fotelach w przedsionku, siedzieli skoczkowie. Rozmawiali i śmiali się przy herbacie.
    - No proszę. Takim to dobrze.
    - Zapraszamy. Miejsce się znajdzie i dla ciebie - powiedział Piotrek wskazując wolny fotel.
    - Przyniosę ci herbaty - zaproponował Stefan
    - Nie trzeba - odparłam, ale już go nie było.
    Miło spędziliśmy czas na luźnych pogawędkach. Śmiechu było co niemiara, ale z nimi zawsze tak jest. Zamyśliłam się na chwilę. Mój wzrok utkwił w jednym punkcie. Przypomniałam sobie mój dzisiejszy sen. Do świata żywych przywrócił mnie głos Krzyśka.
    - Co mi się tak przyglądasz? - zapytał, śmiejąc się równocześnie.
    - Zamyśliłam się po prostu - odpowiedziałam. - Wiesz co? Śniłeś mi się dzisiaj...

wtorek, 18 czerwca 2013

4. Jest taki kwiat w Dolomitach...

    -Pierwszy raz na takiej imprezie, co?
    -Słucham? -naprawdę starałam się zrozumieć, co do mnie mówił, ale graniczyło to z cudem.
    Ze wszystkich stron dochodził hałas. Wszędzie pełno ludzi. Kibice, mieszkańcy miasta, drużyny narodowe i woluntariusze, którzy pomagali przy organizacji.
    -Pytam, czy kiedykolwiek byłaś już na mistrzostwach seniorów - powtórzył się Kamil.
    -Nie. Do tej pory tylko juniorskie, ale to nie ma w ogóle porównania z tym co tu się
dzieje- próbowałam przekrzyczeć dobiegające z każdej strony odgłosy.
    -No tak. Ale trzeba przyznać, że Włosi się postarali z tą inauguracją.
    Rozejrzałam się dookoła. Znajdowaliśmy się na placu. Ustawili nas w grupkach
reprezentacyjnych. Za chwilę mieliśmy ruszyć wzdłuż ulicy. Wszystko to miało przypominać pochód drużyn wokół stadionu na otwarciu igrzysk. Nie ukrywam spodobał mi się ten pomysł. Na czele każdego teamu stała dziewczyna z flagą narodową danego kraju.     Zauważyłam, że Kamil patrzy w jej kierunku.
    -Szykuj się. W Sochi pewnie to ty będziesz naszym chorążym.
    -Na razie nawet nie myślę o olimpiadzie. Teraz liczą się tylko te mistrzostwa -stwierdził tak poważnym tonem, że zbił mnie z pantałyku. Nie wiedziałam co mam na to odpowiedzieć. Chyba zauważył moje zakłopotanie, bo od razu dodał z uśmiechem - Z resztą boję się klątwy chorążego.
    -Wydaję mi się, że to dotyczy tylko letnich igrzysk.
    -Po co kusić los.
    Zaśmiałam się pod nosem.
    W końcu ruszyliśmy. Nasza grupa nie była zbyt liczna. Justyna razem z całą swoją ekipą została w hotelu. Tak samo jak wszyscy trenerzy. Biegi narciarskie reprezentowałam ja i Paulina Maciuszek. Razem z nami wybrał się asystent mojego trenera- Grzesiek. Za to skoczkowie byli wszyscy. I właśnie to u nich podziwiałam. Zawsze trzymali się razem.
    Malutkimi kroczkami zbliżaliśmy się do celu, którym był ogromny plac - centralna część miasta. Po drodze machaliśmy przybyłym widzom. Zgromadziło się ich tu naprawdę dużo. Mimo dość późnej pory zauważyłam sporą liczbę dzieci. Uśmiechały się wesoło i machały kolorowymi balonikami. Bynajmniej nie wyglądały na senne.
    Zaczęliśmy gromadzić się na placu. W jego centralnym punkcie usytuowana była ogromna scena. Z głośników cały czas słychać było muzykę oraz głos spikera.
    O ile wcześniej rozmowy były trudne do przeprowadzenia, tak tu wydają się wręcz niemożliwe. Hałas potęgowały krzyki ludzi próbujących się choć trochę dogadać. Co chwile błyskał czyjś flesz aparatu. Umieszczone nad nami lampy świeciły subtelnymi barwami.
    -I jak się podoba? - krzyknęła mi prawie do ucha Paulina.
    -Super! -nie było sensu silić się na dłuższe wywody. Moje gardło chyba nie miało na to siły.
    -Mi też! -odpowiedziała z promiennym uśmiechem.
"No to się dogadałyśmy."
    Gdy wszystkie drużyny były już obecne zaczęła się część artystyczna. Byliśmy świadkami zapierającego dech w piersiach widowiska. Niesamowici tancerze zaprezentowali mistyczny układ choreograficzny. Nie jestem miłośniczką tańca współczesnego, jednak to było coś niespotykanego. Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w wirującą na wietrze spódnicę kobiety. Śledziłam każdy ich ruch. Było w nich tyle pasji. Ten dotyk. Te spojrzenie. Zdawać by się mogło, że wiedzą o sobie wszystko. Niczym para kochanków delektowali się sobą nawzajem.
    Czułam się jak mała dziewczynka, która przypatruję się wszystkiemu przez dziurkę od klucza. Tylko ja i oni, nic więcej w tej chwili nie istniało. Marzyłam by ktoś patrzył na mnie takim wzrokiem. Obchodził się ze mną w tak delikatny sposób. Być dla kogoś powodem dla którego codziennie rano będzie otwierał oczy, myślą która wywoła na jego twarzy uśmiech, fascynacją odkrywaną każdego dnia na nowo.
    Muzyka przestała grać. Partnerzy zamarli w finalnej pozie. Ona wtulona w niego. On trzyma ją mocno w ramionach. Jakby chciał ochronić przed całym złem tego świata. Dwie jedności splecione w jedno. Nic nie jest w stanie ich powstrzymać. Nic nie jest w stanie ich zniszczyć. Zeszli ze sceny. Ja zostałam. Sama. Zmarznięta. Gruba kurtka ociepla ciało, ale co z sercem. Wiem, że to ja jestem winna. Już dawno nałożyłam na siebie nakrycie przeciwuczuciowe.
    Nagle ktoś zaczął mi machać przed oczami.
    -Halo, tu Ziemia! Co taka smutna? -zapytał Krzysiek.
    -Sorry, zamyśliłam się.
    -Przyznaj się spodobał Ci się tancerz. Nie mów, że nie. Widziałam jak na niego patrzyłaś -wtrąciła się Paulina.
    -Serio? Anka myślałem, że masz lepszy gust.
    -No wiesz. Taki gorący Włoch w środku zimy -kontynuowała narciarka.
    -Ej, ej. Nie rozpędzajcie się za bardzo. Po prostu bardzo spodobał mi się ich taniec. W życiu nie widziałam czegoś piękniejszego. Naprawdę - wytyczyłam swoją linię obrony.
    -Jasne, jasne. Już się nie tłumacz.
    -Zawiodłem się na tobie. Wymierzyłaś mi cios prosto w serce. Mało to w Polsce
przystojniaków?- Titus udawał urażonego.
    -Dobra, już wiem o co ci chodzi - spojrzałam na niego wymownym spojrzeniem. -Oczywiście polscy skoczkowie są nie tylko najpiękniejszymi mężczyznami w kraju, ale i na świecie - wyrecytowałam, kładąc szczególny nacisk na słowa "najpiękniejsi mężczyźni".
    -Nie wiem. Czy po tym wszystkim mogę ci ufać.
    -Chyba, będziesz musiał.
Zaśmialiśmy się wszyscy.
    -Jejciu. Jak dzieci. Zachowujecie się jak dzieci -wtrąciła Paulina.
    -To nie ja. To on - zaprzeczyłam.
    -Co on? - zapytał Dawid, który właśnie do nas dołączył. Stanął za mną, łapiąc mnie w uścisku.
    -Zachowuje się jak dziecko -odparłam, jednocześnie próbując wydostać się z jego pułapki.
    -Nic nowego -zaśmiał się, nie robiąc sobie nic z mojej szarpaniny.
    -Weź, ją puść -powiedział nad wyraz poważnie, przypatrujący się nam do tej pory Krzysiek.
    Ramiona się rozluźniły. Dawid stanął obok mnie.
    -Dziękuję - rzuciłam w przestrzeń, bo nie wiedziałam do którego z nich mam je skierować.
    Cały ten czas poświęcony był na przemowy oficjeli. Większość ze zgromadzonych oddała się pogawędce.
    Pod koniec uroczystości na scenę wyszła imponująca grupa ludzi. Część z nich miała
instrumenty, wśród których dominowały te dęte. Na samym końcu pojawił się starszy brunet, który zamaszyście pokłonił się publiczności.
    -Ty, to jest ten od Krawczyka -rzucił Piotrek Żyła. -Jak mu tam było?
    -Gregović -powiedział dumnie Maciek.
    -Chyba Bregović -poprawił go Stefan.
    -Tak. Goran Bregović -potwierdził Kamil.
    -"Mój przyjacielu, byłeś mi naprawdę bliski..." -zaczął śpiewać Piotrek, łapiąc za ramię Maćka. Jednak nie dokończył, bo w tym samym czasie padły ze sceny pierwsze akordy.
    Piosenka szybko wpadała w ucho. Chyba miała być czymś w rodzaju hymnu tych mistrzostw, bo co chwila padało w niej słowo Dolomity. Szczególny charakter nadawały jej fragmenty śpiewane przez chór. Ponadto była bardzo rytmiczna. Nawet nie zauważyłam, jak zaczęłam bujać się w jej rytm. Muzyka udzieliła się też chłopakom. Chwycili się pod boki i wyginali w różne strony. Chyba miało to przypominać jakiś taniec ludowy, ale wolałam nie wnikać co to właściwie było. Jednak samo podrygiwanie nie wystarczało. Zaczęliśmy wtórować chórowi. Co jakiś czas było słychać z naszej strony gromkie: "OIDA DA OIDA HA HA!". Sąsiadujące z nami ekipy na początku spoglądały na nas ze zdziwieniem, by po chwili obdarować nas szczerymi uśmiechami.
    Po zakończeniu uroczystości udaliśmy się do autokaru. W drodze do hotelu cały czas
towarzyszyła nam wesoła piosenka Gorana Bregovicia. Chłopaki przebijali się w kreatywności, wymyślając coraz to nowe wersy, w miejsce tych których nie znali. W efekcie sam autor nie poznałby tego utworu.
    Spojrzałam na znikające za oknem drzewa. Prawie zapomniałam, że jutro mam pierwszy start. Poczułam nagłe ukłucie w brzuchu, które zawsze towarzyszy mi w chwilach zdenerwowania.
    -Oj Ania, Ania. Ha ha -zanucił Dawid, a za nim reszta autokaru.
Zaczęłam się śmiać. I jak tu się czymkolwiek denerwować?

____________________________________
Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam. Trochę nawaliłam z tym, że tak długo mnie tutaj nie było, ale uwierzcie, to nie było zależne ode mnie. Robię wszystko co w mojej mocy, bo nie chcę was zawieść. Niestety nie zawsze znajduję czas. Na szczęście niedługo wakacje... :)
Dla wzmocnienia efektu artystycznego, polecam przesłuchać  wspominaną w tekście piosenkę:

Pozdrawiam i jak zwykle zachęcam do komentowania.


czwartek, 30 maja 2013

3. Małe błyszczące z zielonym breloczkiem

      Gdy Justyna wyszła z łazienki, kończyłam rozmowę przez telefon.
    - Ja już jestem gotowa, teraz twoja kolej- powiedziała. – Schodzę na dół. Muszę przywitać się z dziewczynami.
    - Właśnie, dziewczyny. Też się jeszcze z nimi nie przywitałam. Szybko wezmę prysznic i do was dołączę – odpowiedziałam.
    Szczerze powiedziawszy, nawet o nich zapomniałam. Tak naprawdę nie miałam z nimi dobrego kontaktu. Rzadko kiedy się widzimy. Przez to nie znałam ich zbyt dobrze. Nie należę do osób otwartych i przebojowych. Nie potrafię tak po prostu podejść do kogoś, kogo prawie nie znam i rozmawiać o byle czym. Dlatego niektórzy pewnie mają mnie za „mruka”. Przyzwyczaiłam się do tego, bo przecież się nie zmienię. Tylko, że dziewczyny myślą, że bierze się to z mojego poczucia wyższości. Z resztą, one mają konflikty nawet między sobą, w które nie mam zamiaru ingerować, ani nawet próbować zrozumieć.  Dobrze, że mnie to bezpośrednio nie dotyczy. A co do mojej osoby, niech sobie myślą co chcą.
    Przez to, że się zamyśliłam, prysznic trwał dłużej niż zamierzałam. Spojrzałam na zegarek. Powinnam być już w jadalni. Energicznie chwyciłam za klamkę. Zamknięte. „Klucz!” Nerwowo rozejrzałam się po pokoju. Nigdzie nie mogłam dostrzec metalowego przedmiotu. „Czy ja go w ogóle dostałam?”  Jak zwykle w takich sytuacjach, nie mogłam zebrać myśli. Próbowałam poukładać fakty, aby przypomnieć sobie coś o kluczu. „Tak! Miałam go dzisiaj rano. Zielony breloczek.”  Nic w tym kolorze, nie rzucało mi się w oczy. Otworzyłam szuflady w szafce nocnej. Nic. Przejrzałam wszystkie przegródki biurka. Jeszcze większe nic! Bezradnie usiadłam na łóżku. W akcie desperacji przeszukałam pościel. Nic z tego. Wyszłam na przylegający do pokoju niewielki balkon. Uderzyło mnie chłodne zimowe powietrze. Stanęłam koło barierki i spojrzałam w dół. „Pierwsze piętro. Nie ma szans na zejście.” Zamknęłam drzwi balkonowe i oparłam się o nie. Nagle mój wzrok padł na moją torbę treningową, która cały czas leżała na podłodze obok łóżka. Błyskawicznie ją otworzyłam i wyrzuciłam całą zawartość na podłogę. Między ubraniami przebijał się zielony kształt.
    - Mam cię! – krzyknęłam, unosząc klucz do góry.
    W końcu otworzyłam drzwi i wydostałam się na korytarz. Ruszyłam biegiem po schodach. Przy mojej umiejętności przewracania się nawet na prostej drodze było to istne igranie z przeznaczeniem. Gdy byłam już na dole, zobaczyłam trenera, który zmierzał w moją stronę.
    - Gdzie ty się podziewasz? – zapytał. -  Jedzenie zaraz wystygnie.
    - Miałam… - Zastanawiałam się czy powiedzieć prawdę. I tak już wszyscy mieli mnie za niezdarę. – mały problem techniczny.
Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
    - Nie wiem, czy chcę znać szczegóły.
    Jadalnia była już szczelnie wypełniona. Wzdłuż ścian i pośrodku pomieszczenia stały stoliki przy których mieściły się po cztery osoby. Wszystkie były suto zastawione. Na końcu pomieszczenia znajdował się mini bufet.  Z progu kuchni wyglądało kilka zaciekawionych par oczu obsługi. Wszystko to przywołało mi wspomnienia wyjazdów kolonijnych.
    Rozejrzałam się dookoła. Wydawało mi się, że wszystkie miejsca są już zajęte. Zgromadzeni byli pochłonięci rozmowami. Nagle zauważałam, że ktoś wykonuje jakieś niezidentyfikowane gesty skierowane w moim kierunku. Krzysiek pokazywał mi wolne miejsce przy swoim stoliku. Zrobiłam zdziwioną minę i wykonałam teatralny gest wskazując dwiema rękami na siebie. Następnie spojrzałam w tył, jakby wyszukując osoby do której chłopak kieruje nieme zaproszenie.
    -Anka, nie wygłupiaj się. Siadaj – powiedział w końcu.
    -No cóż, chyba nie mam wyjścia – odpowiedziałam, zajmując miejsce obok Stefana. – Cześć chłopaki.
    - Tylko tyle? Tak ma wyglądać miłe powitanie? - zapytał Dawid, wstając jednocześnie od stołu i zmierzając w moim kierunku z rozłożonymi do uścisku rękami.
    Wstałam uśmiechając się od ucha do ucha. Jednak ciało miałam wyprostowane jak struna, a ręce opuszczone wzdłuż tułowia. Równie dobrze mógł przytulać konar drzewa.
    - Jak zwykle, wręcz bije od ciebie czułość - stwierdził blondyn, wracając na swoje miejsce.
    - No i dobrze. Nie wszyscy muszą być tacy wyrywni jak ty - rzucił Stefan.
    - Jeszcze zobaczymy - spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.
    - Jeny, zabrzmiało to jak groźba - odpowiedziałam.
    - Bo miało - dodał z lekkim uśmiechem.
    - Przyznaj się co było powodem, twojego spóźnienia? - Krzysiek zwrócił się do mnie w chwili, gdy nakładałam sobie jedzenie. Spojrzał na mój talerz. - Bo nie powiesz mi, że nie jesteś głodna - dodał.
    Faktycznie nałożyłam sobie solidną porcję jedzenia. Wszystko wyglądało bardzo apetycznie. Z resztą trening na świeżym, mroźnym powietrzu wspomaga głód.
    - Nie ważne. Grunt, że w końcu tu dotarłam.
    - Znając ciebie, to musi być ciekawa historia. Co tym razem zbroiłaś? - nie dawał za wygraną. W końcu wszyscy obecni przy stole zaczęli przypatrywać mi się, wyczekując na odpowiedź.
    - O jeny. Miałam mały problem z kluczem.
    - Mały czyli ogromny. Szczegóły proszę - teraz dopytywał Dawid.
    - Książkę piszesz, czy co? Naprawdę nic interesującego. Po prostu nie mogłam go znaleźć.
    - Zgubiłaś klucz na kilka godzin po tym jak go dostałaś? Zdolna jesteś - powiedział milczący do tej pory Stefan.
    - I gdzie był? - dalej drążył Krzysiek.
    - W torbie. - odpowiedziałam cicho, wpatrując się w swój talerz.
    Wszyscy parsknęli śmiechem.
    - Spokojnie, bo się udławicie - dodałam z przekąsem.
    - Pan Hilary, zgubił swoje okulary! - krzyknął Dawid.
    - Dobrze, że nie wyszłaś oknem - stwierdził Stefan.
    - Szczerze powiedziawszy...
    Teraz śmialiśmy się już wszyscy. Oczy zgromadzonych w jadalni były skierowane na nasz stolik.
    - Nie mogę. Anka, ty to masz pomysły - Krzysiek zanosił się od śmiechu.
    Z racji, że posiłek zaczęłam najpóźniej, gdy go kończyłam na sali nie było już prawie nikogo. Obsługa zaczęła sprzątać już naczynia z pozostałych stolików. W trakcie podszedł do mnie trener, oznajmiając, żebym przyszła potem na rozmowę z resztą kadry. Mamy omówić jakieś szczegóły. Dawid, Stefan i Krzysztof, jak na prawdziwych dżentelmenów przystało, towarzyszyli mi póki nie zjadłam.
    - Wybierasz się dzisiaj na imprezę inauguracyjną? - zapytał pierwszy z nich.
    - Na razie nic mi o tym nie wiadomo. A wy idziecie?
    - Żadna impreza nie może się bez nas odbyć.
    - W takim razie możecie na mnie liczyć.
    Skoczkowie poszli do swoich pokoi, a ja udałam się do pomieszczenia, które miało służyć za salon. Służyło ono do spotkań wypoczywających w ośrodku turystów. Po środku stał dość duży telewizor. Resztę miejsca zajmowały masywne kanapy i fotele.
    Gdy weszłam wszyscy już czekali. Przywitałam się z dziewczynami, ich trenerem Ivanem oraz resztą sztabu. Zajęłam miejsce koło Justyny. Wszyscy trzej trenerzy stanęli przed nami. Poczułam się jak na naradzie wojennej.
    - Od razu przejdźmy do rzeczy - głos zabrał pan Ivan. Zaczął czytać harmonogram i wszystkich zawodników, którzy mieli startować w wymieniowych biegach indywidualnych.  - Co do sztafet, długo się nad tym zastanawialiśmy.
    Sztafeta. Z nią wiąże największe nadzieje. Jeżeli dziewczyny dadzą z siebie wszystko, możemy osiągnąć niezły wynik. Nie chodzi nawet o medal, ale czy zawsze musimy być na końcu? Najwyższy czas to zmienić.
    - W czwórce wystawimy Kornelię i Justynę do klasyka oraz Anię i Agnieszkę do łyżwy.
Przybiłyśmy sobie piątki.
    - Co się tyczy sprintu drużynowego - kontynuował trener - postawiliśmy na Sylwię i Agnieszkę.
    Wymienione dziewczyny przybiły sobie „żółwika“. Spojrzałam pytająco na mojego trenera. Myślałam, że ja też wystąpię w tym biegu.
     - Zaraz pojedziemy na trasę. Pewnie wiecie, że wieczorem szykuję się uroczysta inauguracja. Udział w niej zależy od was.
    - Ale macie nasze pozwolenie - wtrącił trener Marek.
    Wszyscy udali się do swoich pokoi, aby przygotować się na trening. Gdy zbliżałam się do drzwi, w ciemności korytarza zobaczyłam Maćka.
    - Cześć Kicia! - krzyknęłam, machając mu na powitanie. Nienawidził jak go tak nazywałam, ale im bardziej się na to wściekał, tym częściej używałam tego przezwiska.
    - Cześć! Nie zapomniałaś klucza?
    - Widzę, że wieści szybko się rozchodzą. Słyszałaś Justyna? A podobno kobiety to największe plotkary - zwróciłam się do niej, gdy akurat zmierzała ku nam.
    - To tylko kolejna miejska legenda - odpowiedziała z uśmiechem i weszła do pokoju.
W chwili, gdy miałam przestąpić próg, zadał mi pytanie.
    - To jak? Idziesz na inaugurację?
    - Tak. A co?
    - Nic. My też się wybieramy. Będzie fajnie. W takim razie do zobaczenia.

______________________
Za wszelkie błędy przepraszam.
Po raz kolejny dziękuję osobom, które zdecydowały się obserwować mojego bloga. Dziękuję także za wszystkie komentarze. Nawet nie wiecie ile sprawiają mi one radości. Bardzo się cieszę, że przyjmujecie moje opowiadanie tak ciepło. Mam nadzieję, że was nie zawiodę. ;)

Pozdrawiam.

sobota, 25 maja 2013

2. Uśmiech to pół pocałunku.

Wyświetlacz telefonu wskazuje godzinę 4:15. Tej nocy obudziłam się już po raz trzeci. I ostatni. Nie miałam siły dłużej się męczyć. Spojrzałam na Justynę. Spała w najlepsze. "Szczęściara"- pomyślałam. Nie potrafiłam siedzieć bezczynnie. Próbowałam zabić czymś czas. Gdy już ósmy raz upewniłam się, że żaden z moich znajomych nie aktualizuje Facebooka tak wczesnym rankiem i gdy dowiedziałam się, że w Tokio jest już godzina 12, a kurs dolara niespodziewanie spadł, postanowiłam udać się na mały spacer po okolicy.
    Wyszłam najciszej jak umiałam, aby nikogo nie obudzić. Szłam cały czas przed siebie. Lubiłam błądzić bez celu, szczególnie w miejscach, które nie znałam. Miałam dobrą orientację w terenie, dlatego nie bałam się, że nie znajdę drogi powrotnej. Wyjątkowo nie wzięłam ze sobą odtwarzacza mp3. Wsłuchiwałam się w odgłosy natury. Cisza- tylko tego było mi teraz trzeba. Byłam świadoma zamieszania, którego będę częścią. Coraz częściej żałowałam, że tu przyjechałam. Nie dlatego, że boję się porażki. Jestem dobrze przygotowana, z resztą zdaję sobie sprawę, że do poziomu elity jeszcze mi daleko. Po prostu zawsze uciekałam od chaosu. Tymczasem jestem częścią olbrzymiego sportowego przedsięwzięcia, na które będą zwrócone oczy większej części ludzi zamieszkujących tą planetę. Ponadto jestem w miejscu od którego nie ma już odwrotu. Jeśli chcesz coś osiągnąć musisz harować. Te Mistrzostwa to dla mnie początek nowej ery. Staję się zawodowcem. Czy naprawdę jestem na to gotowa?
    Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. 6:12. Czas wracać. Życie w miasteczku powoli zaczynało się budzić. Miałam na sobie reprezentacyjną kurtkę, dlatego zwracałam na siebie uwagę ludzi, którzy akurat szli ulicą. Każdy posyłał mi szczery uśmiech, który natychmiast odwzajemniałam. Mój humor natychmiast się poprawił. "Uśmiech to bodaj najkrótsza droga do drugiego człowieka." Coś w tym jest!
    W ośrodku nadal panowała cisza. Tylko z pomieszczeń gospodarczych dochodziły głosy pracowników. "Włoski to taki piękny język." Kiedyś chciałam zapisać się na kurs, aby się go nauczyć, ale to jeden z tych planów, które dały w łeb z chwilą, gdy założyłam na nogi narty. W porównaniu do innych zaczęłam trenować bardzo późno, dlatego musiałam dawać z siebie dwa razy więcej. Podobno mam talent...
    -Tak wcześnie, a ty już na nogach? - z zamyślenia wyrwało mnie czyjeś pytanie. Spojrzałam w kierunku z którego dochodził głos. Pan Aleksander siedział przy stoliku i czytał gazetę.
    -Postanowiłam trochę zwiedzić okolicę. Ale widzę, że nie tylko ja należę do rannych ptaszków  -       odpowiedziałam, idąc w jego stronę.
    -Starość nie daje mi spać. - chciałam zanegować to stwierdzenie, ale nie dane mi było się wtrącić. - Ale przyczyna twojej bezsenności jest chyba trochę inna niż moja. Denerwujesz się?
    -Zgadł pan. Jak zwykle w takich przypadkach zżera mnie stres. Denerwuję się chyba bardziej niż przed debiutem w Pucharze Świata. Chyba po prostu się do tego nie nadaję.
    -Przestań. Myślisz, że my z Justyną się nie denerwujemy? Obojętnie, czy jesteś debiutantem czy startujesz w zawodach setny raz w swoim życiu, zawsze towarzyszy ci stres. Zastanawiasz się jaka będzie pogoda, czy serwismeni dobrze posmarują ci narty, czy nie przewrócisz się na trasie i co zrobią twoje przeciwniczki. Z czasem się przyzwyczaisz. - Nagle zmienił temat. - Śniadanie mamy o 8.00, a zaraz po nim jedziemy zobaczyć trasę.
    Trasę znałam już praktycznie na pamięć. Wszystkie skręty, podbiegi, miejsca w których trzeba zachować szczególną ostrożność. Wszystko to analizowaliśmy z trenerem przez ostatnie miesiące. I w końcu dziś przyszedł czas na pierwszy trening, czyli jak zwykliśmy mawiać "starcie oko w oko z trasą". W drodze na miejsce dostałam SMS'a.

Od: Krzysiek
Treść: Zaraz wylatujemy.
Wiem, ze juz nie mozesz sie doczekac. ;)


Mimowolnie się uśmiechnęłam. W pierwszej chwili, chciałam odpisać coś opryskliwego w stylu "Nie bądź tego taki pewien", ale nie miałam ochoty go drażnić. Nie dziś.

Do: Krzysiek
Treść: Oczywiscie, masz racje.
Pospieszcie sie! ;D


Szybko nacisnęłam przycisk 'Wyślij'. Byliśmy już na miejscu.
    Do ośrodka wróciliśmy dopiero po kilku godzinach. Po drodze, znów sprawdziłam telefon. '3 nieodebrane wiadomości.' Pierwsza z nich była od niezawodnego operatora. Następne dwie:

Od: Mama
Treść: Zadzwon jak bedziesz mogla


"I tak pewnie zadzwonisz wcześniej." Ach, te mamy. Niezależnie od tego ile masz lat, zawsze będą zasypywały cię wiadomościami, gdy będziesz poza domem. A spróbuj choć jednego dnia nie zadzwonić...

Od: Krzysiek
Treść: No ladnie, to tak na nas czekasz?
gdzie komitet powitalny? ;(

Zaśmiałam się pod nosem. Czyli skoczkowie są już na miejscu. Nie mogłam doczekać się spotkania.
   Gdy dojechaliśmy do ośrodka, zauważyliśmy, że oprócz reszty kadry polskiej, przyjechała również ekipa Estonii, która miała zamieszkać razem z nami. Wewnątrz daleko było od błogiej ciszy, którą zastałam tam rano. Wszędzie krzątali się jacyś ludzie. Obsługa przygotowywała zastawę do obiadu, dlatego ponad dźwiękami cichych rozmów, górowały odgłosy stukających o siebie sztućców i naczyń. W powietrzu unosiła się smakowita woń włoskiej potrawy. W tym momencie dał o sobie znać mój żołądek. Z rozmyślań o obiedzie, wybił mnie czyjś głos.
    - Jest i nasza gwiazda.
    Spojrzałam przed siebie. Przy schodach stał nie kto inny jak Krzysiek Miętus.
    -Ej, bez żadnych takich. Cześć.
    -Cześć. Dawno się nie widzieliśmy, co? - powiedział, jednocześnie przyjacielsko mnie przytulając.
    -No tak się jakoś złożyło. Dawno przyjechaliście?
    -Około godziny temu. I dalej nie wiem co mogło być dla ciebie ważniejsze niż przywitanie nas pod hotelem. Wiesz szpaler i te sprawy. Daj, pomogę ci z tą torbą.
    -Nie trzeba - odpowiedziałam, ale już zdążył zdjąć mi ją z ramienia i założyć na swoje. - Tak się składa, że byłam już na treningu. Z resztą, będzie medal, będzie szpaler.
    -Medal? Ja tu przyjechałem na wakacje. -zaśmialiśmy się oboje. -I mam dla ciebie dobrą wiadomość. Tym razem starczyło dla nas pokoi.
Dwa lata temu na Mistrzostwach Świata Juniorów w Otepää, musieliśmy zamieszkać razem w pokoju. Według niepisanej zasady jeżeli brakowało lokatora tej samej płci, to osoba powinna mieszkać sama, ale wtedy zabrakło pomieszczeń. Uśmiechnęłam się pod nosem, na to wspomnienie.
    -I dobrze, drugi raz nie przeżyłabym tego. - odparłam, trochę zawadiacko.
    -Nie ciesz się zbyt wcześnie. Mamy blisko siebie pokoje. To co widzimy się przy obiedzie? -zapytał          w chwili, gdy zatrzymaliśmy się pod moimi drzwiami.
    -Jasne, ale byłabym wdzięczna gdybyś jednak oddał mi moją torbę.
    -No tak. Trzymaj. - Odpowiedział, obdarzając mnie najpiękniejszym uśmiechem, jaki miałam okazję widzieć.
Musiała upłynąć chwila, zanim uświadomiłam sobie, że stoję uśmiechnięta od ucha do ucha przed zamkniętymi drzwiami. W tym samym momencie otworzyły się i stanęła w nich Justyna.
    -Zapomniałaś jak się je otwiera, czy co? - zapytała, nie ukrywając rozbawienia zaistniałą sytuacją.
    Po raz kolejny tego dnia, poznałam magiczną moc uśmiechu.

__________________________________________________

 *Tytuł postu, zainspirowany cytatem Kornela Makuszyńskiego.


Trochę to trwało zanim zebrałam się do drugiego rozdziału, ale musicie mi wybaczyć. Wiecie jak to jest w szkole. Trygonometria, wojna w Korei, wzór Herona, Baruch Spinoza, cosinus, Kim Ir Sen, tangens, owce w Tatrach- taka sytuacja.Mam nadzieję, że się choć trochę podoba. Dzielcie się swoimi spostrzeżeniami w komentarzach.
A! I przepraszam za spam na waszych blogach, ale bardzo zależy mi na waszych opiniach.
Dziękuję osobą, które już zaufały mi na tyle, żeby dodać mnie do obserwowanych.

Pozdrawiam gorąco!

Ps.
To co trzymamy kciuki za Borussię? ;)