niedziela, 30 czerwca 2013

6. Rozmowy niekontrolowane.

    Sobota obfitowała w rozczarowania. Los jakby chciał sobie z nas zakpić. Najpierw kolejny pech Justyny. Po czwartkowym upadku, w sobotę przegrała z bandą Norweżek. One cztery przeciwko jej jednej na czele biegu. To nie mogło się skończyć inaczej. W rezultacie razem z trenerem mają dość podłe nastroje. Oliwy do ognia dolewają jak zwykle media. Czasem zapominają o pewnych granicach. Zrobią wszystko dla przygotowania dobrego materiału. Trener Wierietelny zadecydował, że Justyna nie wystartuje we wtorkowym biegu. Nie za bardzo spodobał jej się ten pomysł. No cóż, oni rzadko kiedy się ze sobą zgadzają. Jednak wszędzie już głośno o rzekomym konflikcie. I czemu to ma służyć?
    W sobotę trzymaliśmy kciuki też za naszych skoczków. Niestety zamiast szału radości jest Kamil niemrawo błąkający się po hotelu. Nienawidzę takich sytuacji. Nie wiadomo wtedy co zrobić. Współczuć, porozmawiać na inne tematy, czy po prostu zostawić w spokoju. Nie jestem w tym dobra. Na nieszczęście widziałam wywiad ambitnego reportera TVP z Kamilem. Zaraz po takim konkursie, prośba o skomentowanie ostatniego skoku jest raczej nie na miejscu. Ale co tam, lepiej powiedzieć, że medal miał już prawie w kieszeni, przecież to tylko skoczek. Kto takich ludzi wysyła na mistrzostwa? Podziwiam Kamila, że nie zakończył tego żenującego przedstawienia w bardziej brutalny sposób.
    Dlatego niedziela zastała nas w niezbyt wesołych nastrojach. Na trasie odbywał się sprint drużynowy, dlatego nie mogliśmy odbyć treningu. Po raz pierwszy tego żałowałam. Tak mogłabym uciec od tej podłej sytuacji. Rozładować te emocje na czymś innym.
    Pogoda sprzyjała, dlatego skoczkowie złożyli mi ofertę nie do odrzucenia - wspólny spacer po okolicy. Kamil postanowił zostać.
    - Ania, wiesz, że idziesz z nami jako jedyna kobieta? - zapytał z rozbawieniem Piotrek.
    - Zabrzmiało to dość dziwnie. Mam się bać?
    - Ja tam nie wiem. Z nami nigdy nic nie wiadomo.
    - Dobrze, że jestem ubezpieczona - zaśmiałam się.
    Szliśmy sobie powolutku, co chwilę robiąc przerwę na zdjęcia. Rozmawialiśmy, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, o wszystkim i o niczym. Na pewno nie wracaliśmy do dnia poprzedniego.
    - Wiesz, że mam taką samą czapkę? - zapytał nagle Dawid.
    - Fajnie - odpowiedziałam. - A teraz ta chwila konsternacji. Ja noszę męską, czy ty damską.
    - Ja mam podobną, czyli jest 2 do 1 - wtrącił się Krzysiek.
    - Z sympatii do ciebie, możemy jednak stwierdzić, że jest bez ograniczeń płciowych.
    - Jestem ci, to znaczy wam, dozgonnie wdzięczna. Od dziś będą nosić tą czapkę z należytym honorem. Swoją drogą już widzę ten napis na sklepie- „Tylko u nas czapki bez ograniczeń płciowych.“
    - Call me genius.
    Po drodze spotykaliśmy kibiców. Wszyscy byli bardzo mili. Witali się z nami, rozmawiali, życzyli powodzenia w startach. Co niektórzy widząc, że jesteśmy z Polski, pytali chłopaków o Adama Małysza. Przy okazji dowiedziałam się, że ma  wkrótce do nas przylecieć. Może jego obecność przyniesie nam szczęście.
    W międzyczasie tematem rozmów stała się piłka nożna. Uściślając najbliższy mecz między Barcą a Realem. Wykłócali się, kto ma większe szanse na zwycięstwo. Próbowali wciągnąć w to nawet mnie, ale nie należałam do zagorzałych fanów zagranicznej piłki nożnej. Myślałam, że zabiją mnie wzrokiem, gdy oznajmiłam, że jest mi to obojętne kto wygra. „Przecież Barca to najlepszych klub wszech czasów.“ „Real z Mourinho nie ma sobie równych.“ „Nie mów, że stawiasz na bandę Cristiano.“ Trudno było im zrozumieć, że nie przepadam za futbolem. Owszem, od czasu do czasu mogłam obejrzeć jakiś mecz, ale nie kibicowałam żadnej z drużyn. W końcu wspólnie stwierdzili, że czy tego chcę czy nie będę musiała obejrzeć z nimi ten mecz. Mam się przekonać jak wygląda prawdziwa gra.
    - Ania, a skąd ty właściwie pochodzisz? - zapytał Dawid.
    - Z Torunia - odpowiedziałam.
    - Ale ja się pytam na poważnie.
    - A ja ci odpowiadam.
    Wyglądał na dość zmieszanego.
    - To jak ty się znalazłaś w Zakopanem? I dlaczego biegi narciarskie. Teraz to już nic nie wiem.
    Nie miałam wyjścia po raz kolejny musiałam opowiadać swoją nudną historię. O tym, że mieszkałam w Toruniu i tam mam rodzinę; o cioci w Zakopanem u której spędzałam wszystkie ferie zimowe i inne przerwy od nauki; że zamiast bezmyślnie zjeżdżać na nartach z górki, wolałam biegać w nich po płaskim;  o pierwszych udziałach w różnego typu zawodach dla amatorów; „odkryciu“ mnie przez trenera i o tym, jak mało brakowało, żeby nie dopuścili mnie do matury, po spędzeniu większości zimowego czasu w górach.
    - Potem zamieszkałam w Zakopanem i zaczęłam porządne trenowanie, połączone z zaocznym studiowaniem. Resztę doczytacie na Wikipedii - zakończyłam.
    Wyglądali na dość zdziwionych. Jedynie Maciek i Krzysiek, którzy wiedzieli o tym wcześniej z rozbawieniem zerkali na resztę chłopaków.
   
    Po powrocie z treningu zobaczyłam, że chłopaki formują coś ze śniegu pod hotelem. Podeszłam bliżej.
    - Co budujecie? - zapytałam.
    - Skocznie - odpowiedział Stefan.
    - Aha, to wszystko tłumaczy - odparłam, trochę ironicznie. Jednak żaden z nich chyba nawet tego nie usłyszał. Wszyscy byli pochłonięci usypywaniem śniegu.
    - Może mi ktoś powiedzieć, po co wam to, bo chyba nie będziecie tutaj skakać?
    - To jest tor, Aniu. Popatrz tędy będzie jeździł nasz super wypasiony zdalnie sterowany bolid - spokojnie tłumaczył mi Dawid, ewidentnie bardzo dumny z dzieła.
    - A ten odcinek będzie nosił moje imię - wtrącił Kamil.
    - Wy mówicie serio?
    - Zaraz zobaczysz jak będziemy śmigać po torze. Tymczasem nie przeszkadzaj nam w pracy.
    - Jak dzieci - powiedziałam pod nosem, siadając na położonej na śniegu torbie.
    - Po treningu? - zapytał Kamil, który w tej chwili usiadł koło mnie.
    - Tak. Nie siadaj na ziemi, może zmieścimy się tu oboje - wskazałam na torbę.
    - Nic mi nie będzie. Chłopaki opowiedzieli mi czego dowiedzieli się o tobie podczas spaceru. Niesamowita historia.
    - No tak. Jak widzę bardzo ich poruszyła. A ty gdzie się podziewałeś? Jak wróciliśmy chyba cię nie było.
    - Nie. Też postanowiłem się przejść. Byłem w kościółku. Całkiem niedaleko. Jak wróciłem już to budowali - wskazał na śnieżny tor.
    - Wyobraźnię to oni mają trzeba przyznać.
    W tym samym czasie „budowlańcy“ stwierdzili, że wszystko jest już gotowe. Kamil wstał by dołączyć do kolegów. Auto, którym sterował Dawid krążyło po śniegu. Akrobacje nagrywał Stefan. Śledziłam ich poczynania z niemałym rozbawieniem. W mojej kieszeni wibrował telefon. Wyjęłam go i zaczęłam odpowiadać na otrzymany sms’y. Skupiłam się na urządzeniu, gdy nagle poczułam jak ktoś mnie chwyta. Dawid i Krzysiek złapali mnie z dwóch stron. Zaczęłam krzyczeć.
    - Postawcie mnie, błagam!
    - Więcej nie będziesz się z nas śmiała - Dawid wydawał się wyraźnie rozbawiony.
Stefan wyjął mi z ręki telefon. Zatrzymaliśmy się, po czym chłopaki zaczęli mną huśtać.
    - Trzy, czte-ry! - krzyknęli, a ja wylądowałam w ogromnej zaspie.
    Musiała minąć chwila zanim z niej wyszłam. Wszyscy wokół śmiali się, jakby naprawdę mieli z czego. Byłam cała mokra. Miałam lodowate ręce, a z włosów kapała mi woda. Najchętniej wydarłabym się na nich  wniebogłosy.
    - Nienawidzę was! - wycedziłam przez zęby.
    - My też cię kochamy, Aniu - odpowiedział cały czas się śmiejąc Krzysiek.
_________________________________________________

Od ostatniego posta znowu minęło trochę czasu, ale nie miałam weny. Z resztą chyba to widać. ;)
Miało być miej dialogów, ale wyszło jak zwykle. 
Zapraszam was także na mojego nowego bloga, który znajduje się pod jakże niebanalnym adresem: takbardzoblog.blogspot.com
Pozdrawiam i życzę udanych wakacji!

piątek, 21 czerwca 2013

5. Pierwsze koty za płoty.

    Miałam na sobie kremową sukienkę. Orkiestra grała szybką piosenkę. Siedziałam przy stole, gdy ktoś nagle wywołał moje imię. Podniosłam wzrok.
    - Zatańczysz?
    - Jasne.
    Udaliśmy się na parkiet. Wszędzie było pełno ludzi, ale teraz liczyliśmy się tylko my. Był świetnym tancerzem. Moja sukienka wirowała wokół mnie. Z mojej twarzy nie schodził uśmiech. Byłam w siódmym niebie. Muzyka zmieniła się na bardziej subtelną. Delikatnym gestem przysunął mnie bliżej siebie. Objął mnie w pasie. Nasze spojrzenia się spotkały. Jego twarz była coraz bliżej mojej. W tej samej chwili w sali rozległ się alarm.
    Otworzyłam oczy i wyłączyłam budzik. Tak jak myślałam. Zawsze gdy muszę wstać wcześnie najlepiej mi się śpi. I śni. Dlaczego marzenia senne zawsze muszą mnie odwiedzać dopiero nad ranem?
    Przeciągnęłam się na łóżku, emitując przy tym bliżej nieokreślone dźwięki. Przymknęłam jeszcze na chwilę oczy.
    - Myślałam, że jakiś kot wszedł do pokoju. Wstawaj - powiedziała Justyna, jednocześnie zdejmując ze mnie kołdrę.
    - Bardzo śmieszne.
    Z wielkimi problemami, ale wywlekłam się z łóżka. Cały czas myślałam o moim śnie. Byłam ciekawa, jakby się skończył. Jednak bardziej zastanawiałam się postąpiłabym,  gdyby się ziścił.
    Po chłodnym prysznicu, który naprawdę dobrze mi zrobił, udałam się na śniadanie. Na piętrze panowała błoga cisza. Skoczkowie jeszcze spali.
    Zaczęliśmy pakować sprzęt do autokaru. Stałam przy wejściu do pojazdu, gdy ktoś zaczął mnie nawoływać. Uniosłam głowę i spojrzałam na hotel. Zobaczyłam Krzyśka wychylającego się przez okno. Miejsce przy nim próbował zająć Dawid. Pomachałam w ich kierunku.
    - A wy co chłopaki?
    - Chciałem ci życzyć powodzenia - krzyknął Krzyś.
    - Chcieliśmy - poprawił go blondyn.
    - Tak, chcieliśmy.
    - Dziękuję wam bardzo, ale teraz...
    - Hej, chciałabym przypomnieć, że nie tylko Ania dzisiaj startuje - przerwała mi Paulina.
    - Oj wiemy. Za was też trzymamy kciuki.
    - Dzięki, za łaskę - odpowiedziała im i weszła do autokaru. Reszta ekipy ryknęła śmiechem.
    - Dobra. Zamykajcie to okno, bo się przeziębicie - zawołałam do chłopaków na odchodne.
    - Spokojnie, twarde z nas chłopaki - zaśmiał się Dawid.
    - Trzymaj się Anka!
    - Do zobaczenia później!
    Pomachałam im i zajęłam miejsce w autokarze.
    Na miejscu było już mnóstwo zawodniczek. Norweżki jak zwykle trzymały się razem i raczej stroniły od innych. Na początku wszystkie odbyłyśmy biegi treningowe. Pogoda była wspaniała. Przy trasie pojawiały się pierwsze grupy kibiców. Bardzo duży odsetek stanowili oczywiście Polacy.
    Gdy rozpoczęły się eliminacje, zaczęłam się lekko denerwować. Justyna miała jak zwykle w takich momentach kamienną twarz. „Rutyniara.“ Reszta dziewczyn udała się już na linię startu. Wyruszały szybciej niż my. Nie mogłam się na niczym skupić. Myśli biegały mi jak szalone.
    - Nie denerwuj się - powiedział nagle cichym tonem Grzesiek. Spojrzałam w jego stronę. Razem
z trenerem uważnie mi się przyglądali. Pan Marek wyglądał na strapionego, ale jak zwykle nic się nie odzywał. Wydaję mi się, że on stresuję się moimi startami jeszcze bardziej niż ja. Oczywiście o ile to możliwe.
    - Co? Ja? Nie - odpowiedziałam niepewnym głosem.
    - Spokojnie, będzie wszystko dobrze.
    Nienawidziłam takich gadek. Wbrew pozorom wcale to nie pomagało.
    - Wiem - ucięłam krótko.
    Kilkadziesiąt minut później byłam już przy mecie. Pomimo, że klasyk to nie jest mój ulubiony styl, to całkiem nieźle mi poszło. Teraz czekałam, aż dobiegnie reszta zawodniczek. Miałam duże szanse na zakwalifikowanie się do ćwierćfinałów. Reszta Polek zaczęła się już przebierać i pakować. Dla nich sprint już się zakończył.
    W końcu wszystko było już jasne.
    - Ostatecznie zajęłaś 22. miejsce. Pobiegniesz razem z Justyną w 4. ćwierćfinale - ze stoickim spokojem poinformował mnie trener Marek. Przekazał mi nazwiska pozostałych dziewczyn, które przydzielono do naszego biegu i znów zniknął. Zaczęłam się śmiać. W chwilach, kiedy schodzi ze mnie stres, łapie mnie głupawka. Plan minimum został osiągnięty. Pierwszy bieg za mną. Mogłam trochę odsapnąć.
    Mój bieg wygrała Justyna. Oczywiście nikogo to nie zdziwiło. Ja dobiegłam jako piąta. I tak bardzo się cieszyłam. Nie liczyłam nawet na występ w ćwierćfinale.
    Przebrałam się i przygotowałam do powrotu do hotelu. Jednak na razie nigdzie się nie wybierałam. Razem z resztą kadry czekaliśmy na biegi z udziałem Justyny. Przed biegiem zajęliśmy miejsca tuż za linią mety. Przed nami stał ekran na którym widzieliśmy jak zawodniczki ustawiają się na starcie. Wzięliśmy ze sobą flagę Polski. Oczyma wyobraźni widziałam już jak zakładam ją na ramiona naszej Królowej Nart. Nikt z nas nie miał wątpliwości kto wygra ten bieg. Strasznie się denerwowałam. „Justyna, wszystkie twoje nerwy biorę na siebie.“ Wystartowały. Wszyscy spoglądaliśmy na ekran, mocno ściskając kciuki. Polscy i norwescy sympatycy biegów przekrzykiwali się nawzajem. Nagle stało się coś czego absolutnie nikt się nie spodziewał. Zamarliśmy. „Niemożliwe. Przecież to się nie mogło stać naprawdę.“ Tyle przygotowań. Tyle nadziei. Jeden mały upadek na początku trasy i wszystko to nie ma już znaczenia. Złożyliśmy i schowaliśmy flagę. Nikt się nie odzywał. Poczułam ogromną bezsilność. Bezsilność wobec losu. Parszywe przeznaczenie niczym w tragedii antycznej. To była jedna z tych chwil, gdy wierzyłam, że można cofnąć czas.

    Na obiedzie wszyscy zajęli te same miejsca co dnia poprzedniego. Tym razem to ja byłam pierwsza przy naszym stoliku. Cały czas myślałam o tym co stało się na trasie i o naszym milczącym powrocie do domu. Nie dotyczyło mnie to bezpośrednio, jednak nie dawało mi to spokoju.
    W tym samym momencie przyszli skoczkowie.
    - I jak wrażenia po pierwszym biegu? - zapytał Stefan.
    - Mieszane - odpowiedziałam.
    - Czemu? Według mnie bardzo dobrze ci poszło. Może ćwierćfinał to nie jest szczyt marzeń, ale jak na pierwszy raz to chyba całkiem nieźle - do rozmowy włączył się Krzysiek.
    - Jasne. Nie liczyłam nawet na to. Jestem mega zadowolona ze swojego występu. Jednak myślałam, ba byłam wręcz pewna, że dzisiaj na podium stanie Justyna.
    - A, o to chodzi. Słuchaj, nie możesz tego tak roztrząsać. Taki jest sport. Po prostu tak już jest.
    - Wiem, ale...
    - Ciii... Jedz - przerwał wskazując na moje nietknięte jeszcze jedzenie.
    Oczywiście miał rację. Pewne rzeczy dochodzą do nas, dopiero wtedy gdy ktoś wypowie je głośno.
    Po posiłku chciałam jak najszybciej udać się do pokoju, aby odpocząć przed wieczornym treningiem. Biegłam po schodach, gdy nagle potknęłam się na jednym z nich.
    - Nic ci się nie stało? - zapytał stojący nade mną Maciek. Wyglądał na zaniepokojonego. Podał mi rękę, abym mogła bezpiecznie wstać.
    - Na szczęście nie - odpowiedziałam, podnosząc się. - Co za dzień same upadki.
    - No fakt. Ania na pewno nic ci nie jest? - zatroskanie nie znikało z jego twarzy.
    - Spokojnie. Jestem cała, serio. - Zaczęłam się śmiać. Dziwna reakcja organizmu na podwyższoną adrenalinę spowodowaną wszelakimi upadkami. Efekt spotęgowała poważna mina bruneta. - Tylko nikomu nie mów, że ze mnie taka niezdara.
    - Dobra. Obiecuję, że nie pisnę ani słowa. Tak na marginesie to gratuluję całkiem udanego debiutu
w mistrzostwach.
    - Jak to mówią- pierwsze koty za płoty. Dziękuję ci bardzo.
    - Nie ma sprawy - również zaczął się śmiać. Każde z nas zniknęło w swoim pokoju.

    Wieczorem jak zwykle udałam się na jogging. Okolica była naprawdę malownicza. Gdy wróciłam do hotelu było już całkiem ciemno. Na fotelach w przedsionku, siedzieli skoczkowie. Rozmawiali i śmiali się przy herbacie.
    - No proszę. Takim to dobrze.
    - Zapraszamy. Miejsce się znajdzie i dla ciebie - powiedział Piotrek wskazując wolny fotel.
    - Przyniosę ci herbaty - zaproponował Stefan
    - Nie trzeba - odparłam, ale już go nie było.
    Miło spędziliśmy czas na luźnych pogawędkach. Śmiechu było co niemiara, ale z nimi zawsze tak jest. Zamyśliłam się na chwilę. Mój wzrok utkwił w jednym punkcie. Przypomniałam sobie mój dzisiejszy sen. Do świata żywych przywrócił mnie głos Krzyśka.
    - Co mi się tak przyglądasz? - zapytał, śmiejąc się równocześnie.
    - Zamyśliłam się po prostu - odpowiedziałam. - Wiesz co? Śniłeś mi się dzisiaj...

wtorek, 18 czerwca 2013

4. Jest taki kwiat w Dolomitach...

    -Pierwszy raz na takiej imprezie, co?
    -Słucham? -naprawdę starałam się zrozumieć, co do mnie mówił, ale graniczyło to z cudem.
    Ze wszystkich stron dochodził hałas. Wszędzie pełno ludzi. Kibice, mieszkańcy miasta, drużyny narodowe i woluntariusze, którzy pomagali przy organizacji.
    -Pytam, czy kiedykolwiek byłaś już na mistrzostwach seniorów - powtórzył się Kamil.
    -Nie. Do tej pory tylko juniorskie, ale to nie ma w ogóle porównania z tym co tu się
dzieje- próbowałam przekrzyczeć dobiegające z każdej strony odgłosy.
    -No tak. Ale trzeba przyznać, że Włosi się postarali z tą inauguracją.
    Rozejrzałam się dookoła. Znajdowaliśmy się na placu. Ustawili nas w grupkach
reprezentacyjnych. Za chwilę mieliśmy ruszyć wzdłuż ulicy. Wszystko to miało przypominać pochód drużyn wokół stadionu na otwarciu igrzysk. Nie ukrywam spodobał mi się ten pomysł. Na czele każdego teamu stała dziewczyna z flagą narodową danego kraju.     Zauważyłam, że Kamil patrzy w jej kierunku.
    -Szykuj się. W Sochi pewnie to ty będziesz naszym chorążym.
    -Na razie nawet nie myślę o olimpiadzie. Teraz liczą się tylko te mistrzostwa -stwierdził tak poważnym tonem, że zbił mnie z pantałyku. Nie wiedziałam co mam na to odpowiedzieć. Chyba zauważył moje zakłopotanie, bo od razu dodał z uśmiechem - Z resztą boję się klątwy chorążego.
    -Wydaję mi się, że to dotyczy tylko letnich igrzysk.
    -Po co kusić los.
    Zaśmiałam się pod nosem.
    W końcu ruszyliśmy. Nasza grupa nie była zbyt liczna. Justyna razem z całą swoją ekipą została w hotelu. Tak samo jak wszyscy trenerzy. Biegi narciarskie reprezentowałam ja i Paulina Maciuszek. Razem z nami wybrał się asystent mojego trenera- Grzesiek. Za to skoczkowie byli wszyscy. I właśnie to u nich podziwiałam. Zawsze trzymali się razem.
    Malutkimi kroczkami zbliżaliśmy się do celu, którym był ogromny plac - centralna część miasta. Po drodze machaliśmy przybyłym widzom. Zgromadziło się ich tu naprawdę dużo. Mimo dość późnej pory zauważyłam sporą liczbę dzieci. Uśmiechały się wesoło i machały kolorowymi balonikami. Bynajmniej nie wyglądały na senne.
    Zaczęliśmy gromadzić się na placu. W jego centralnym punkcie usytuowana była ogromna scena. Z głośników cały czas słychać było muzykę oraz głos spikera.
    O ile wcześniej rozmowy były trudne do przeprowadzenia, tak tu wydają się wręcz niemożliwe. Hałas potęgowały krzyki ludzi próbujących się choć trochę dogadać. Co chwile błyskał czyjś flesz aparatu. Umieszczone nad nami lampy świeciły subtelnymi barwami.
    -I jak się podoba? - krzyknęła mi prawie do ucha Paulina.
    -Super! -nie było sensu silić się na dłuższe wywody. Moje gardło chyba nie miało na to siły.
    -Mi też! -odpowiedziała z promiennym uśmiechem.
"No to się dogadałyśmy."
    Gdy wszystkie drużyny były już obecne zaczęła się część artystyczna. Byliśmy świadkami zapierającego dech w piersiach widowiska. Niesamowici tancerze zaprezentowali mistyczny układ choreograficzny. Nie jestem miłośniczką tańca współczesnego, jednak to było coś niespotykanego. Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w wirującą na wietrze spódnicę kobiety. Śledziłam każdy ich ruch. Było w nich tyle pasji. Ten dotyk. Te spojrzenie. Zdawać by się mogło, że wiedzą o sobie wszystko. Niczym para kochanków delektowali się sobą nawzajem.
    Czułam się jak mała dziewczynka, która przypatruję się wszystkiemu przez dziurkę od klucza. Tylko ja i oni, nic więcej w tej chwili nie istniało. Marzyłam by ktoś patrzył na mnie takim wzrokiem. Obchodził się ze mną w tak delikatny sposób. Być dla kogoś powodem dla którego codziennie rano będzie otwierał oczy, myślą która wywoła na jego twarzy uśmiech, fascynacją odkrywaną każdego dnia na nowo.
    Muzyka przestała grać. Partnerzy zamarli w finalnej pozie. Ona wtulona w niego. On trzyma ją mocno w ramionach. Jakby chciał ochronić przed całym złem tego świata. Dwie jedności splecione w jedno. Nic nie jest w stanie ich powstrzymać. Nic nie jest w stanie ich zniszczyć. Zeszli ze sceny. Ja zostałam. Sama. Zmarznięta. Gruba kurtka ociepla ciało, ale co z sercem. Wiem, że to ja jestem winna. Już dawno nałożyłam na siebie nakrycie przeciwuczuciowe.
    Nagle ktoś zaczął mi machać przed oczami.
    -Halo, tu Ziemia! Co taka smutna? -zapytał Krzysiek.
    -Sorry, zamyśliłam się.
    -Przyznaj się spodobał Ci się tancerz. Nie mów, że nie. Widziałam jak na niego patrzyłaś -wtrąciła się Paulina.
    -Serio? Anka myślałem, że masz lepszy gust.
    -No wiesz. Taki gorący Włoch w środku zimy -kontynuowała narciarka.
    -Ej, ej. Nie rozpędzajcie się za bardzo. Po prostu bardzo spodobał mi się ich taniec. W życiu nie widziałam czegoś piękniejszego. Naprawdę - wytyczyłam swoją linię obrony.
    -Jasne, jasne. Już się nie tłumacz.
    -Zawiodłem się na tobie. Wymierzyłaś mi cios prosto w serce. Mało to w Polsce
przystojniaków?- Titus udawał urażonego.
    -Dobra, już wiem o co ci chodzi - spojrzałam na niego wymownym spojrzeniem. -Oczywiście polscy skoczkowie są nie tylko najpiękniejszymi mężczyznami w kraju, ale i na świecie - wyrecytowałam, kładąc szczególny nacisk na słowa "najpiękniejsi mężczyźni".
    -Nie wiem. Czy po tym wszystkim mogę ci ufać.
    -Chyba, będziesz musiał.
Zaśmialiśmy się wszyscy.
    -Jejciu. Jak dzieci. Zachowujecie się jak dzieci -wtrąciła Paulina.
    -To nie ja. To on - zaprzeczyłam.
    -Co on? - zapytał Dawid, który właśnie do nas dołączył. Stanął za mną, łapiąc mnie w uścisku.
    -Zachowuje się jak dziecko -odparłam, jednocześnie próbując wydostać się z jego pułapki.
    -Nic nowego -zaśmiał się, nie robiąc sobie nic z mojej szarpaniny.
    -Weź, ją puść -powiedział nad wyraz poważnie, przypatrujący się nam do tej pory Krzysiek.
    Ramiona się rozluźniły. Dawid stanął obok mnie.
    -Dziękuję - rzuciłam w przestrzeń, bo nie wiedziałam do którego z nich mam je skierować.
    Cały ten czas poświęcony był na przemowy oficjeli. Większość ze zgromadzonych oddała się pogawędce.
    Pod koniec uroczystości na scenę wyszła imponująca grupa ludzi. Część z nich miała
instrumenty, wśród których dominowały te dęte. Na samym końcu pojawił się starszy brunet, który zamaszyście pokłonił się publiczności.
    -Ty, to jest ten od Krawczyka -rzucił Piotrek Żyła. -Jak mu tam było?
    -Gregović -powiedział dumnie Maciek.
    -Chyba Bregović -poprawił go Stefan.
    -Tak. Goran Bregović -potwierdził Kamil.
    -"Mój przyjacielu, byłeś mi naprawdę bliski..." -zaczął śpiewać Piotrek, łapiąc za ramię Maćka. Jednak nie dokończył, bo w tym samym czasie padły ze sceny pierwsze akordy.
    Piosenka szybko wpadała w ucho. Chyba miała być czymś w rodzaju hymnu tych mistrzostw, bo co chwila padało w niej słowo Dolomity. Szczególny charakter nadawały jej fragmenty śpiewane przez chór. Ponadto była bardzo rytmiczna. Nawet nie zauważyłam, jak zaczęłam bujać się w jej rytm. Muzyka udzieliła się też chłopakom. Chwycili się pod boki i wyginali w różne strony. Chyba miało to przypominać jakiś taniec ludowy, ale wolałam nie wnikać co to właściwie było. Jednak samo podrygiwanie nie wystarczało. Zaczęliśmy wtórować chórowi. Co jakiś czas było słychać z naszej strony gromkie: "OIDA DA OIDA HA HA!". Sąsiadujące z nami ekipy na początku spoglądały na nas ze zdziwieniem, by po chwili obdarować nas szczerymi uśmiechami.
    Po zakończeniu uroczystości udaliśmy się do autokaru. W drodze do hotelu cały czas
towarzyszyła nam wesoła piosenka Gorana Bregovicia. Chłopaki przebijali się w kreatywności, wymyślając coraz to nowe wersy, w miejsce tych których nie znali. W efekcie sam autor nie poznałby tego utworu.
    Spojrzałam na znikające za oknem drzewa. Prawie zapomniałam, że jutro mam pierwszy start. Poczułam nagłe ukłucie w brzuchu, które zawsze towarzyszy mi w chwilach zdenerwowania.
    -Oj Ania, Ania. Ha ha -zanucił Dawid, a za nim reszta autokaru.
Zaczęłam się śmiać. I jak tu się czymkolwiek denerwować?

____________________________________
Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam. Trochę nawaliłam z tym, że tak długo mnie tutaj nie było, ale uwierzcie, to nie było zależne ode mnie. Robię wszystko co w mojej mocy, bo nie chcę was zawieść. Niestety nie zawsze znajduję czas. Na szczęście niedługo wakacje... :)
Dla wzmocnienia efektu artystycznego, polecam przesłuchać  wspominaną w tekście piosenkę:

Pozdrawiam i jak zwykle zachęcam do komentowania.